Anatomia odruchu serca

Dobroczynność. Odruch serca, manipulacja czy egoizm? ?Czy pomagamy innym po to, ?by pomóc samym sobie? ?A może prościej byłoby strącać ?ze skały ułomnych i słabych?

Publikacja: 10.01.2014 19:06

Z początkiem roku, wciąż uduchowieni i pełni świątecznych wzruszeń, chętniej niż zwykle oddajemy się filantropii. Sięgamy wtedy do kiesy jednym ruchem serca, bo nawet jeśli nie śpiewamy w kolędzie „O ubogi żłobie, co ja widzę w tobie", to z pewnością wychowano nas na „Dziewczynce z zapałkami" Andersena. A akcje charytatywne kwitną...

Piękny i szlachetny jest ludzki altruizm, można by rzec – miód i malina. Ale gdy poskrobać pod lukrową otoczką, pojawia się wątpliwość: czy to możliwe, żeby człowiek-ssak bezinteresownie uszczuplał swoje dobra na rzecz innego? Czy służąc innym, nie działamy przypadkiem raczej na własną korzyść? A nawet: czy prawdziwie wolny od egoizmu altruizm w ogóle może istnieć?

I oto okazuje się, że rynkiem naszej dobroczynności steruje wcale nie szlachetność, lecz mechanizmy,  które tłumaczą mechanizmy socjologii, kultury, marketingu, ba, biologii. A spora część anatomii „odruchu serca" niewiele ma wspólnego z działaniem na rzecz innych.

Złodzieje z Wiśnicza

Człowiek-ssak rodzi się całkowicie egoistyczny. Zdaniem prof. Iwony Janickiej, psychologa z Uniwersytetu Łódzkiego, potrzebę dawania i dzielenia się wykształca w dzieciństwie, naśladując dorosłych. Przyswaja wtedy tzw. zasadę wzajemności – bądź dobry dla innych, a oni odpłacą ci tym samym.

Prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny z UJ, podkreśla zaś, że „pomagaj i odwzajemniaj pomoc" to najsilniej wpajane normy społeczne, bez względu na kulturę, w jakiej żyjemy. – Znają je nawet złodzieje zbadani w Wiśniczu – mówi. – Zapytani, jak żyć, częściej niż studenci odpowiadają: „Noo, pomagaj potrzebującym".

Dawanie i dzielenie się nie jest jednak bezinteresowne, bo, jak tłumaczy prof. Janicka, dający zwykle oczekuje rewanżu. Co więcej, zaspokaja ono nasze potrzeby związane z budowaniem własnej wartości.

– Jestem dobry, wspaniałomyślny i ważny, bo stać mnie na taki czyn – wymienia profesor motywacje. Mówi też, że pomagając innym, pomagamy sobie, co dotyczy też czynów określanych jako bezinteresowne. Przytacza wyniki niemieckich badań dowodzące, że większość wolontariuszy to ludzie osamotnieni, zaspokajający w ten sposób potrzebę kontaktu z innymi. W przypadku badanych studentów większość liczyła także na stałe zatrudnienie, zyskanie nowych kompetencji i wpis w CV.

Polakom samotność tak bardzo, widać, nie dokucza, bo z danych przekazanych przez prof. Przemysława Czaplińskiego z UAM wynika, że w wolontariat angażuje się tylko 12 procent z nas. W Światowym Indeksie Dobroczynności daje nam to dopiero 95. miejsce. Wolimy donacje finansowe – tu przyzwoita 47. pozycja. Najsłabiej wypada pomoc świadczona ludziom obcym – pozycja 112. M.in. po Libii, Kamerunie i Nigerii.

Eryk Mistewicz, specjalista od spraw wizerunku, jest mocno zniesmaczony:

– W minionym roku pewna polska europosłanka zamieściła na Twitterze informację, że właśnie przygotowuje „szlachetną paczkę", a moment jej przekazania filmuje poznański oddział TVP – opowiada. – W sposobie pomagania widać nie tylko intencje, ale też klasę człowieka.

Prof. Janicka przypomina, że poklask, akceptacja i uwaga innych są ważne dla człowieka w każdym wieku. A filantropia pod okiem kamery czy sąsiada może poprawić nasz wizerunek: jestem godny szacunku, zawsze pomagam.

Podobne sprawdzone mechanizmy przynoszą jej zdaniem sukces medialnie głośnym akcjom charytatywnym. Ludzie pomagają chętniej, gdy widzą cel, na przykład chore dzieci. Oprawa medialna, imprezy z udziałem celebrytów budzą pozytywne emocje, czyli hojność rośnie.

W miarę zwiększania się liczby donatorów uruchamia się mechanizm społecznego dowodu słuszności: jeśli tak wielu pomaga, to ja też. Nieprzypadkowym elementem jest  oczywiście nagroda, np. serduszko, które wyróżnia nas i naznacza pozytywnie.

– Poczucie wartości samarytanina wzmacnia też świadomość uczestnictwa w doniosłym i powszechnym działaniu, „bycie" w telewizji, rozmawianie z osobami ważnymi i znanymi. Działa tu kolejny mechanizm psychologii społecznej – pławienie się w czyimś blasku – wyjaśnia prof. Janicka.

Imię cyklonu

A jeśli pomagamy incognito?

– Incognito pomagają osoby o wysokiej samoocenie – uważa prof. Janicka. – Rozgłos im niepotrzebny, bo nie muszą poprawiać własnego dobrego wizerunku.

Badania wykazują, że wrażliwi na potrzeby innych są ci, których potrzeby są zaspokojone, czyli osoby dobrze sytuowane, szczęśliwe. A ludzie obarczeni troskami, biedni czy nieszczęśliwi koncentrują się raczej na sobie.

Dr Anna Bokszczanin z Uniwersytetu Opolskiego, badająca społeczne skutki katastrof, uważa, że nasza skłonność do niesienia pomocy ma także związek z poziomem empatii, czyli zdolności współodczuwania z bliźnim. Przy czym łatwiej nam utożsamiać się z osobami pod jakimś, choćby błahym, względem podobnymi do nas.

– Ludzie chętniej pomagają ofiarom huraganów, których imię lub jego pierwsze litery są takie same jak ich. To zbadany w 2008 roku efekt litery imienia – mówi.

Wydawałoby się, że w poszukiwaniach czystego altruizmu empatia to właśnie kilogram cukru w cukrze, ale...

– Osoba empatyczna odbiera cierpienie innych jako przykre również dla siebie – tłumaczy prof. Janicka. – Współodczuwa ból, dąży zatem, by go ukoić i rozładować negatywny stres. A wyjścia są dwa: udzielić pomocy lub deprecjonować osobę, która jej potrzebuje. Oba równie skuteczne, by pomóc... samemu sobie – uważa.

Jej zdaniem zachowań prawdziwie altruistycznych, sytuacji, gdy kierujemy się potrzebami innych traktowanymi jak własne, jest naprawdę niewiele.

Profesor Nęcki nie szuka źródeł filantropii w naszej osobowości. Sytuacja społeczna to dla niego lepszy imperatyw. Szczególnie okołoświąteczny okres przełomu lat, gdy wezwanie do refleksji i pojednania pojawia się dziesiątki razy w naszym otoczeniu. A prospołeczne normy intensyfikują się. Jedną z nich jest poczucie sprawiedliwości – gdy mnie jest dobrze, tobie także nie może być źle.

– To poczucie jest nam bardzo silnie wtłaczane – twierdzi prof. Nęcki.

– Może raczej mamy je z natury?

– Skądże. Jest nam wpajane i definiowane kulturowo – uważa psycholog.

Przypomina, że w starożytnej Grecji te same prawa mieli obywatele, ale nie niewolnicy. Do niedawna prawo głosu mieli mężczyźni, ale nie kobiety. A sprawiedliwość definiowana jest inaczej w różnych miejscach i czasach.

– Jeśli żyjemy w poświątecznej Polsce, to mamy poczucie, że wszystkim powinno być dobrze – uważa prof. Nęcki. – Mamy nawet talerz dla bezdomnego przy wigilijnym stole. I większość ludzi w moich środowiskach to realizuje...

– Zapraszają bezdomnego?

– Nie, zostawiają pusty talerz. Ale ja w takim razie apeluję, żeby zapraszać do siebie na Wigilię ludzi z domów spokojnej starości, gdzie samotność jest bardzo wielka – mówi. Albo, jak w Szwajcarii, przy domach starców stawiać domy sierot. Wtedy mogą się sobą nawzajem opiekować.

Dla poprawy nastroju

Okres okołoświąteczny i karnawał to także czas, kiedy chcemy myśleć, że wszyscy powinni być szczęśliwi. To okres spotkań, upominków i ucztowania.

– Sam fakt, że nie musimy przez kilka dni pracować, od razu poprawia nam nastrój – twierdzi prof. Nęcki. – A wtedy silniej skłaniamy się ku dobroczynności. Człowiek w dobrym nastroju, szczęśliwy chce się dzielić z innymi i z nimi być.

Prof. Janicka dodaje, że nasz dobry nastrój zależy też od nastroju innych, zwłaszcza bliskich. Dlatego bywa, że pomagając im w potrzebie czy obdarowując, łagodzimy własne złe samopoczucie. Reagujemy także na biedę czy chorobę obcych, ale często stanowi to gest jednorazowy. Przekazujemy pieniądze czy nawet oddajemy krew, co pozwala wyciszyć nasze negatywne emocje i spowodować powrót dobrego nastroju.

– Większość darczyńców nie interesuje się dalszymi losami swoich beneficjentów. Stąd pomoc ta bardziej służy im samym, poprawiając ich samopoczucie – konstatuje psycholog.

Jak dotąd grząski grunt pod naszymi stopami zaczyna z wolna twardnieć, gdy zbliżamy się w stronę Boga. Religia bowiem, bez względu na wyznanie, ma zdaniem badaczy olbrzymie znaczenie w rozwoju naszych prospołecznych działań. Profesor Nęcki przytacza badania dowodzące, że już kwadrans czytania Nowego Testamentu sprawia, że inaczej zaczynamy reagować na potrzeby innych. Przez pewien czas.

– Zgodnie z nauką Biblii podstawowym kryterium autentyczności naszej relacji z Bogiem jest relacja z drugim człowiekiem, szczególnie ubogim – przypomina jezuita, ojciec Dariusz Kowalczyk z Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie.

Jezuita dodaje, że Stary Testament opisuje trzy figury, do których Bóg odwołuje się nader często. Są to: sierota, wdowa i cudzoziemiec – niegdyś symbole ludzi potrzebujących. A z perspektywy religijnej, nie kulturowej, ludzie wierzący mogą, jak mówi, czuć się wezwani przez Boga, choćby przynagleni jego słowem, nad którym się zatrzymują, by świadczyć dobro innym, których nie znają. W Kościele zaś istotne są trzy zasadnicze elementy, wypunktowane przez Benedykta XVI w encyklice „Deus caritas est": przepowiadanie słowa, sprawowanie sakramentów i caritas – posługa miłosierdzia.

– Spójrzmy na opis Sądu Ostatecznego u Mateusza – mówi ojciec Kowalczyk. – To tam właśnie padają słowa: „cokolwiek zrobiliście jednemu z braci moich najmniejszych, mnieście zrobili". Jezus utożsamia się z najuboższymi, a kryterium Sądu są właśnie uczynki miłosierdzia. Czy daliśmy głodnemu jeść, spragnionemu pić, a może odwiedziliśmy kogoś w więzieniu...

– Możemy zatem liczyć na odroczoną nagrodę?

– Ktoś, kto przeżywa wiarę świadomie jako relację z Bogiem i ludźmi, nie suche prawo, nie kalkuluje, czy mu się to opłaca czy nie – mówi jezuita, ale się śmieje.

Dodaje, że koncepcja odroczonej nagrody to skądinąd „ładny punkt widzenia", bo zwykle zastanawiamy się tylko nad groźbami, nad tym, że Bóg nas ukarze. A przecież stworzył nas z miłości do miłości. I jest to, jak mówi, bardzo pocieszające, że żaden najmniejszy odruch serca i żaden dobry czyn nie zostaną nam przez Boga zapomniane.

– Nie wchodźmy tylko w jakąś buchalterię Sądu Ostatecznego – przestrzega – wyobrażając sobie Boga ważącego na szali dobre i złe uczynki, bo nie o to chodzi.

– A o co?

– Bóg chce tylko wydobyć i zachować całe dobro, które uczyniliśmy – tłumaczy.

Naga małpa

A gdyby tak obniżyć loty i odrzuciwszy kulturę, wrócić do początków, do sytuacji, gdy człowiek rodzi się jako egoistyczny ssak...

Powszechnie wiadomo, że lwice niesamolubnie karmią własnym mlekiem młode innych samic. A maleńkie pieski preriowe ryzykują życie, by ostrzec szczekaniem stado przed niebezpieczeństwem.

– Ewolucja sterowana jest darwinowską koncepcją rywalizacji osobniczej: kły i pazury – tłumaczy prof. Nęcki. – Niszcz słabszych, wspieraj silniejszych, czyli lepiej radzących sobie w danym środowisku. Ale do czasu. Bo gdy pojawia się wspólnota, stosowanie tej reguły prowadzi do zniszczenia i wyeksploatowania tego środowiska. Dowodzi tego „dylemat wspólnej łąki", czyli egoizm kontra działania prospołeczne.

– Co to za dylemat?

– Wyobraźmy sobie, że mamy we wsi wspólny fragment łąki – wstęp wolny dla wszystkich. Reszta jest prywatna. I co się dzieje? Gospodarze jeden po drugim wpuszczają na publiczną łąkę swojego baranka, żeby się popasł na ich wspólny koszt. Gdy wszyscy zrobią tak samo, za dwa miesiące łąka stanie się błotnistą kałużą i zniknie – tłumaczy psycholog.

Dowodzi to jego zdaniem, że kontrolowanie naszych egoizmów przez prospołeczność w dłuższym wymiarze przynosi korzyść i społeczeństwu, i jednostce. Zakłada się, że gen prospołeczności istnieje, bo pozwala on przetrwać tam, gdzie egoizm prowadzi do zniszczenia wartości i środowiska. Dlatego, jak podkreśla, musimy wspierać innych i pomagać słabszym. A nie, wzorem Spartan, zrzucać w przepaść (także symboliczną) ułomnych i chorych. Stanowią oni bowiem dla społeczeństwa wartość emocjonalną i intelektualną. I nie chodzi tu o żaden altruizm, ale o dobro wspólnoty.

Jaki pożytek z ułomnych?

– Weźmy najbardziej nerwowych – mówi prof. Nęcki – tacy ludzie są najciekawsi! Nieprzystosowani, źle działający w grupie piszą najciekawsze prace doktorskie – twierdzi.

Tłumaczy, że poziom neurotyzmu pozytywnie koreluje z kreatywnością. Człowiek dobrze przystosowany i funkcjonujący w grupie potrzebuje, jak mówi, „głębszego kopa", by wykombinować coś naprawdę dobrego. Za kolejny skarb uważa artystów, którym bycie „zupełnym porąbańcem" pozwala tworzyć dzieła niekonwencjonalne.

O tym, dlaczego altruizm w przyrodzie po prostu się opłaca, i czym może być słynny „odruch serca", uczy też młoda gałąź nauki – socjobiologia. Zachowania definiuje się tu z punktu widzenia ich konsekwencji: oddając komuś czas, środki czy uwagę, ponosimy koszty, z których czerpie on korzyści – to biologiczny altruizm. Gdy to z kolei my, działając, odnosimy korzyści cudzym kosztem – do głosu dochodzi egoizm.

Zdaniem prof. Jana Poleszczuka z Uniwersytetu  w Białymstoku zachowania altruistyczne, także w społeczeństwie, bywają korzystne dla obu stron dwojako: – W kategoriach ewolucji koszty i korzyści mierzone są sukcesem reprodukcyjnym – tłumaczy socjolog. – Chodzi tu jednak nie tylko o liczne potomstwo, ale przede wszystkim o liczbę pozostawionych po sobie genów. Otaczając zatem opieką krewnych, zwiększamy przekazywaną dalej pulę.

– Jednak wrzucając datek, pomagamy nieznanym...

– To właśnie drugi mechanizm: uogólniony altruizm odwzajemniony – mówi. – Mój dar trafi do członka grupy, z którą się identyfikuję. I nie od beneficjenta, lecz od całej tej grupy (społeczeństwa) będę oczekiwał wzajemności, gdy będę w potrzebie. Fortuna kołem się toczy.

– Sugeruje pan, że zwierzę kombinuje po cichu, czy mu się opłaca?

– Chyba tylko w kreskówkach! W przyrodzie liczy się nie tylko bilans korzyści i kosztów. Działają tu tzw. mechanizmy wyzwalające, regulujące automatyczne reakcje – tłumaczy socjolog. – Na płynący od jednego sygnał SOS w mózgu innego aktywizują się struktury skłaniające go do niesienia pomocy. Odczuwamy jako przyjemność, że zrobiliśmy coś dobrego.

Odwrotnie, gdy wyrządzamy komuś krzywdę. Zdaniem prof. Poleszczuka wydzielają się w nas wtedy hormony stresu, a poziom niepokoju wzrasta. Chyba że jesteśmy, jak mówi, psychopatą lub sadystą.

Socjolog tłumaczy, że w biologicznie rozumianym odwzajemnianiu nie ma mowy o zastanawianiu się. Jeśli czujemy impuls – „odruch serca", trzeba działać! – Refleksyjność rozwinęła się u ludzi jako mechanizm obronny – mówi – który ujawnia się, kiedy zaczynamy kalkulować. A wtedy bywa, że do pomocy nie dojdzie. Dlatego sprawcy spontanicznych, heroicznych czynów okazują się często ludźmi skromnymi, niepotrafiącymi wyjaśnić motywów swego działania, było ono bowiem (na szczęście!) automatyczne.

Głask

Kilka lat temu spędziłam dobę w stołecznym Centrum Zdrowia Dziecka. To takie miejsce, skąd po dobie człowiek wychodzi o dekadę starszy. Leżała tam w kojcu dziewczynka, może roczna. I jakoś nikt jej nie odwiedzał.

– Czyje to dziecko? – zapytałam pielęgniarki.

– Niczyje. Zostawili ją po urodzeniu, to leży – odparła, a ja, poruszona, już biegłam, by pogłaskać małą...

Ręka, która mnie powstrzymała, była tak twarda jak rzucone mi spojrzenie. – Po co pani tam idzie? Pogłaskać? – spytała pielęgniarka szyderczo.

– Nie kierował panią żaden altruizm, lecz zwykły egoizm – komentuje prof. Poleszczuk. – Taki „dar", szczególnie wobec samotnego dziecka, może być rozumiany jako obietnica stworzenia więzi, której nie możemy spełnić.

Spowoduje to u niego jeszcze większą frustrację. Kto zatem poniesie koszty? De facto biorca. A korzyści? Należałyby do dawcy. Robiąc to na pokaz, choćby przed samą sobą, pomyślałaby pani: „ale jestem fajna!", i mogłaby się pani za to wynagrodzić. Tymczasem udzielanie pomocy to wielka sztuka – uważa socjolog.

Dobroczynność, jak widać, potrafi pieścić nasze geny i dusze jak porządne spa. Ale najtwardszy cynik przyzna, że nastrój czy wizerunek możemy poprawić sobie także w inny sposób. A pecunia non olet. Wartości daru nie zmniejszą niskie pobudki darczyńcy, bo zależy ona raczej od jego osoby. Odnosi się do tego, choć nie wprost, pewna scena w dramacie Karola Wojtyły „Przed sklepem jubilera".

Wojenny Kraków. Anna, żona Stefana, przychodzi do jubilera sprzedać swą ślubną obrączkę. Ich miłość okazała się „za krótka na życie". Małżeństwo dogorywa, a oni już nic dla siebie nie znaczą. Jubiler kładzie złoto na wadze i...

– „Obrączka ta nic nie waży, waga stale wskazuje na zero i nie mogę wydobyć z niej ani jednego miligrama..." – mówi.

Prawdziwą wartość rzeczy, także daru, określać może to, ile wart jest on dla donatora.

Z początkiem roku, wciąż uduchowieni i pełni świątecznych wzruszeń, chętniej niż zwykle oddajemy się filantropii. Sięgamy wtedy do kiesy jednym ruchem serca, bo nawet jeśli nie śpiewamy w kolędzie „O ubogi żłobie, co ja widzę w tobie", to z pewnością wychowano nas na „Dziewczynce z zapałkami" Andersena. A akcje charytatywne kwitną...

Piękny i szlachetny jest ludzki altruizm, można by rzec – miód i malina. Ale gdy poskrobać pod lukrową otoczką, pojawia się wątpliwość: czy to możliwe, żeby człowiek-ssak bezinteresownie uszczuplał swoje dobra na rzecz innego? Czy służąc innym, nie działamy przypadkiem raczej na własną korzyść? A nawet: czy prawdziwie wolny od egoizmu altruizm w ogóle może istnieć?

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów
Plus Minus
„Konklawe”: Efektowna bajka o konklawe
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Plus Minus
Pułapki zdrowego rozsądku