Jednym z nich jest kosmiczny detektyw Funky Koval, którego poznaliśmy w ponurym 1982 r., bo wtedy ukazał się pierwszy zeszyt z jego przygodami. Jeden z twórców tej postaci Maciej Parowski powiedział dekadę później: „Funky był bohaterem na tamte czasy. W imieniu społeczeństwa dawał po mordzie i wybijał zęby". A czasy były takie, że na ulicach biło nas ZOMO, a Służba Bezpieczeństwa mordowała katolickich kapłanów. Funky żyje w 2082 r., prowadzi śledztwa jako pracownik agencji Universs i gromi kreatury z korporacji Stellar Fox, robiące mętne interesy w całym wszechświecie.
To wysoki, świetnie zbudowany blondyn o zabójczym ciosie i szalonej odwadze. Jest też inteligentny, więc kiedy robi się naprawdę gorąco, nie waha się działać na własną rękę. Nie dziwne, że kochają się w nim piękne kobiety, a zwłaszcza Brenda Lear, której nagi biust narysowany przez Bogusława Polcha, po raz pierwszy pokazany w polskim komiksie, możemy podziwiać do dziś. Nawet kosmiczny zabójca, cyniczny Rhotax przyznaje: „Koval to równy facet. Szkoda, że grał po niewłaściwej stronie". Czy Funky Koval przyda nam się dzisiaj? Jak najbardziej, zwłaszcza że właśnie otrzymaliśmy wydanie kolekcjonerskie zawierające wszystkie albumy z przygodami tego zucha.
Zgoła inną osobowością jest Solomon Kane, postać stworzona przez samego Roberta E. Howarda. Z nim i jego okrutnymi przygodami możemy się zapoznać dopiero teraz. Choć Howard znany jest przede wszystkim dzięki postaci Conana (na ekranie dwukrotnie wcielił się weń Arnold Schwarzenegger), postać Solomona i pozostałe kreacje (m.in. Kull z Atlantydy) dowodzą, jak bardzo pracowity był ten Teksańczyk, który zakończył życie samobójstwem w wieku zaledwie 30 lat.
A Kane? „Był [...] dziwnym połączeniem purytanina i kawalera z odrobiną starożytnego filozofa oraz więcej niż odrobiną poganina [...]. Łaknienie jego duszy pchało go ciągle naprzód, przemożny pęd, by naprawić całe zło, chronić wszelkie słabsze istoty [...]. Nieobliczalny i niespokojny jak wiatr, miał wzgląd tylko na jedną zasadę – pozostać wiernym swym ideałom sprawiedliwości i prawości". Solomon Kane o chmurnej, bladej twarzy, odziany w czarny, purytański strój, z nieodłącznymi szpadą i sztyletem, wędruje po XVIII-wiecznej Anglii i przeżywa niezwykłe przygody, w których leje się krew i trup pada gęsto. Nie zna litości dla przestępców i okrutników. „Przytrafia mi się od czasu do czasu w mych podróżach po świecie uwolnić rozmaitych złych ludzi od ich żywotów" – wyznaje.
To bohater zdecydowanie na dzisiejsze czasy. Może tylko trochę szkoda, że na początku istnienia III RP Solomona Kane'a nie było jeszcze z nami, bo jego stalowa klinga i długi pistolet na pewno sprawnie i skutecznie przeprowadziłyby u nas dekomunizację, a potem lustrację. Kane, gdzie się wtedy podziewałeś?