Nie chodzi o to, co robisz, ale jak to robisz. I to jest odkrycie stoików. Możesz być postrzegany jako osoba, która bardzo dużo pracuje, ale każda twoja praca może być rodzajem medytacji. Pewien mistrz taoistyczny na pytanie: ile medytuje? Odpowiedział: cały czas. Teraz też? – dopytywał dziennikarz. Tak. Przychodzimy do pracy i traktujemy ją jako coś, co musi być wykonane, żeby dostać potem nagrodę w postaci pensji. Stoik zmienia ten porządek. Robi rzeczy w taki sposób, że już samo działanie jest dla niego nagrodą.
Czyli stoicy byli trochę coachami?
Nie mówię, że nie ma żadnych podobieństw. Nie da się czegoś ciekawego powiedzieć i zostawić to w próżni. Zawsze to ktoś przejmie. Chodzi o to, by zmienić perspektywę w zależności od sytuacji. Nie jestem specjalistą od coachingu, ale sukces stoicyzmu bierze się z oparcia o refleksję filozoficzną. Imperatyw docierania do ukrytych założeń jest w tym kluczowy. Refleksja nie jest prostym sposobem zmiany sposobu mojego myślenia. Ona sięga znacznie głębiej. Martin Heidegger mówił o tym, że nie można nie mieć ukrytych założeń. Cnota współczesnego człowieka polega na tym, żeby zauważyć, że się je ma i że można je modyfikować.
W tej chwili też pan medytuje?
Nie jestem jeszcze na tym etapie, co wspomniany mistrz tao. Przyznaję, że bardzo często wciąga mnie rzeczywistość. Mam okresy, gdzie dobrze funkcjonuję jako stoik, ale i takie, gdy wymiękam. Na pewno jestem zupełnie innym człowiekiem niż 10 lat temu.
Na czym polegają te różnice?
Byłem człowiekiem bardzo emocjonalnym.
Nie robi pan takiego wrażenia.
Bo już nie jestem.
I nie musiał pan nic tłumić?
Stoicy uważają, że emocje to sposób reakcji na rzeczywistość. Jak już je masz, to musisz albo zareagować, albo stłumić, ale możesz doprowadzić do sytuacji, gdy ich nie masz. Przez emocje mam na myśli nie wszystkie stany, tylko silne poruszenia afektywne. Stoik ma uczucia i nastroje, ale pracuje nad stabilną aurą emocjonalną.
Widział pan dziecko, które siedziało z ojcem przy stoliku obok nas? Miało jakieś osiem lat, a przez cały czas kurczowo trzymało iPhone'a. Nawet jak z niego nie korzystało. Jak ono potem będzie miało utrzymać coś, co nazywa pan stabilną aurą emocjonalną?
Miałem okresy, gdy intensywnie pracowałem z młodzieżą. Pamiętam jedno z doświadczeń, które im zaproponowałem. Mieliśmy w ramach projektu filozoficznego wyjazd, podczas którego przez tydzień nie używali komórek i innych gadżetów elektronicznych. Przez pół godziny wieczorem mogli porozmawiać z rodzicami, żeby dać znać, że żyją. Na początku byli tym poważne zaniepokojeni, ale jak minęły trzy dni, to wszyscy byli zachwyceni. Człowiek, który odstawia elektroniczne używki, przechodzi te same procesy co ten, który odstawił nikotynę i alkohol. Na początku nie może bez tego żyć. Potem zaczyna odkrywać, że czuje inny smak i inaczej postrzega rzeczywistość. Tylko że trzeba to najpierw odstawić.
Paradoksalnie odstawienie nikotyny jest dziś o tyle łatwiejsze, że można ją rzucić i zapomnieć. Telefon jest nam cały czas potrzebny. Trzeba umieć stawiać granicę.
Jest taka książka Adama Altera „Irresistible", gdzie tłumaczy, czemu nie możemy przestać klikać i skrolować. Współczesne aplikacje, portale społecznościowe czy inne platformy konstruuje się tak, by wywoływały uzależnienie. Jesteśmy dziś ofiarami rynku zarządzanego przez specjalistów, wobec których jesteśmy w dużym stopniu bezbronni. Jak byłem nastolatkiem, to był zupełnie inny stosunek do alkoholizmu niż dziś. Po 20 latach dowiedziałem się, ilu moich kolegów to DDA (tzw. dorosłe dzieci alkoholików – red.). Wtedy nie postrzegano tego jako problemu. Żyliśmy w przekonaniu, że facet musi się napić, bo taki był model społeczny. To była forma spędzania razem czasu i dziś żyjemy w bardzo podobnych czasach, tyle że zamiast alkoholu miejsce powszechnie akceptowanej, ale prawdopodobnie bardzo niebezpiecznej używki przejęła elektronika.
Tylko jeszcze się nie zorientowaliśmy, że jesteśmy uzależnieni?
Używki elektroniczne ograniczają naszą wrażliwość i kontakt z samymi sobą. My sami jesteśmy ofiarami. Już dziś w Wielkiej Brytanii są głosy, że należy ograniczyć dostęp nastolatków do portali społecznościowych. Widać wyraźnie korelację między nieustannym byciu w strumieniu elektronicznym a osłabieniem zdolności myślenia analitycznego czy skupienia. Co ciekawe, obejmuje to także rozumienie reguł etycznych. Każda reguła czy norma etyczna to abstrakt. Trzeba umieć ją uchwycić jako ogólną kategorię pojęciową. Nowe pokolenie nie umie podciągać konkretnej sytuacji do ogólniejszej zasady, dlatego ma problem z ich respektowaniem. Każdą sytuację postrzegają jak odstępstwo od reguły.
Jest też teoria, że media społecznościowe wymyślili ludzie, którzy mieli problem z normalnym kontaktowaniem się ze społeczeństwem. Teraz my wszyscy komunikujemy się metodami, które pochodzą od aspołecznych jednostek.
Każdy z nas potrzebuje pozytywnego wzmacniania przez społeczeństwo. Potrzebujemy informacji zwrotnej, że jesteśmy fajni. Przy czym wystarczy nam taka informacja od kilku osób. Media społecznościowe eskalują tę potrzebę do nieskończonego uniwersum lajków. Wciągają nas w nienasyconą potrzebę potwierdzania własnej wartości. To wszystko sprawia, że zatracamy się, nie zyskując jednak realnego poczucia wartości. Uważam, że będzie wzrastała liczba osób, które zrozumieją, że muszą jednak myśleć głęboko. Albo to zrobisz, albo stracisz siebie.
I wracamy do poprzedniego problemu: kiedyś do filozofii łatwiej było dotrzeć. Rozważania w większym stopniu były częścią publicznego dyskursu.
Istotnie były takie okresy w historii, w których filozofia stanowiła jedno z ważnych narzędzi radzenia sobie ze światem, zwłaszcza z zagrożeniami, jakie ze sobą niesie. Dzisiaj już jej się zazwyczaj w ten sposób nie postrzega, przegrywa z efektem złudzenia funkcjonowania w „bezpiecznym" świecie. Zdajemy się na oferowany przez cywilizację system, który nas chroni i dostarcza rozrywki.
I nie musimy myśleć?
Bo nie musimy być aż tak bardzo uważni jak kiedyś. Rozwinięta cywilizacja daje komfort nieuważności. Nie musimy myśleć o wszystkim samodzielnie, bo załatwia to za nas system. To jest oczywiście bardzo złudne. Herbert Marcuse odkrył, że wraz z tego rodzaju bezpieczeństwem przychodzi jednowymiarowość naszej egzystencji. Nasze potrzeby są zaspokojone, a my rezygnujemy z myślenia, bo ono pokazuje nam różne niewygodne sprawy, na przykład potrzeby, o których nie wiedzieliśmy nawet, że moglibyśmy je w ogóle mieć. Stąd krótka droga do pytania Johna Stuarta Milla: czy lepiej być szczęśliwą świnią czy niezadowolonym Sokratesem? Dla Milla było to retoryczne pytanie. Chodzi o to, że życie niezadowolonego Sokratesa na głębszym poziomie i tak jest bardziej satysfakcjonujące. Niezadowolenie i spełnienie nie kłócą się ze sobą aż tak bardzo.
A dziś?
Współczesny człowiek woli pierwsze, czyli bezrefleksyjne zadowolenie, bo refleksja wymaga wysiłku. Filozofia postrzegana jako historyczna całość nie daje żadnych łatwych odpowiedzi i jest raczej mocno złożoną łamigłówką. Człowiek zaproszony do refleksji musi się niekiedy skonfrontować ze straszną frustracją, bo mamy niezliczoną ilość odpowiedzi na fundamentalne pytania. Nie ma jednej recepty na szczęście, jest tylko wysiłek poszukiwania odpowiedzi, która będzie pasowała do mnie. To jest wysiłek, który wymaga wyrzeczeń, rezygnacji z wielu pokus i samodyscypliny. Tak jak z wybitnym sportowcem, który osiąga sukces dzięki ogromowi pracy. Osiągnięcie szczęścia na drodze refleksji i filozofii wymaga ogromnego wysiłku, dlatego ludzie wolą wyłączyć myślenie i zdać się na system.
Tylko jak to jest z tym bezpieczeństwem? Przecież filozofia powstała w starożytnej Grecji, gdzie panowie zaczynali się trochę nudzić.
Nie jestem pewien, czy to wynikało z nudów. Moim zdaniem zaczęli to robić na skutek dysonansu poznawczego. Grecja osiągnęła sukces polityczny i podbiła liczne terytoria. Przez to weszła w interakcje z wieloma kulturami i społecznościami lokalnymi. Okazało się, że w każdej z nich panują inne przekonania co do świata, czy inny sposób myślenia o bogach oraz normach etycznych. To prowadziło do licznych konfuzji. Jeśli ci wierzą w to, a drudzy w co innego, to jak jest naprawdę? To wywołało ferment. Na to samo wiele lat później zwraca uwagę Heidegger: człowiek zaczyna zauważać coś, gdy to coś się psuje, zgrzyta, nie zgadza się. Wtedy też zaczyna myśleć.
Gdy określony system przestaje działać, to zaczynamy dostrzegać, jak głęboko w nim tkwiliśmy?
Moje obserwacje są podobne. Od wielu lat prowadzę warsztaty stoickie i najbardziej z dyskusji filozoficznej korzystają ci ludzie, którzy się już sparzyli i z czymś się zderzyli. Wtedy zaczęli rozumieć, że człowiek musi być refleksyjny. Inaczej grozi nam katastrofa. Widmo katastrofy zmusza ludzi do filozofowania, pod warunkiem że trafią na filozofię. Oczywiście zawsze mogą trafić, gdzie indziej.
No i trzeba mieć czas na filozofowanie. Współczesny człowiek ma bezpieczeństwo, ale jednocześnie mnóstwo zadań do wykonania. Musi zarobić na komfort życia.
Zadań jest wiele i są rozstrzelone, a to sprawia, że brakuje fundamentalnego wymogu dla refleksji filozoficznej: wyciszenia i skupienia. Myślenie w odcięciu od bodźców jest dziś w defensywie. Jesteśmy zalani bodźcami, brakuje nam mentalnej przestrzeni, bo cały czas musimy być updatowani. Działamy tak, bo wydaje nam się, że bez tego nie przetrwamy. Nasz bank nieustannie zmienia reguły oprocentowania, ubezpieczyciel wprowadza nowe zasady, portale społecznościowe zmieniają warunki polityki bezpieczeństwa, nieustannie zmieniają się warunki sukcesu w biznesie, parametry efektywności reklam itd. Musimy być na bieżąco, bo inaczej przepadniemy. Nie mamy przestrzeni, by zarezerwować sobie czas na studia, medytację, rozważania. Żeby przemyśleć pewne sprawy, trzeba się wyciszyć. Lektura filozoficzna to relacja między moimi myślami a myślami osoby, której książkę czytam. Żeby ta relacja przyniosła jakiś rezultat, muszę mieć świadomość tego, co myślę na dany temat i umieć odnieść się do tego, co czytam. Jak się jest cały czas stymulowanym, to trudno odnieść się do tego, co samemu się myśli.
Wspomniał pan Heideggera. Współczesny człowiek nie jest w stanie go przeczytać. Do tego jest potrzebna praca z tekstem, która wymaga wielu miesięcy.
Realny zysk z filozofii mamy wtedy, gdy stać nas na pogłębioną lekturę w skupieniu. Zysk jest z tego dwojaki. Pierwszy jest taki, że zdobywamy wgląd w idee, w które nie mielibyśmy wglądu na co dzień. Wchodzimy na wierzchołek góry, żeby się rozejrzeć i zobaczyć rzeczywistość w zupełnie innym świetle. Nie wiedzieliśmy o istnieniu pewnych rejonów, bo nikt nam o nich nie powiedział. Nagle okazuje się, że możemy się do nich przenieść i odpowiedzieć inaczej na ważne egzystencjalne pytania. Drugi zysk jest taki, że zaczynamy mieć kontakt sami ze sobą. Lektura filozoficzna jest dla naszej kultury odpowiednikiem medytacji. W Rzymie tak budowano domy, by biblioteka była w środku odgrodzona podwójnymi ścianami, by można się było tam zaszyć i wyciszyć. Chodziło nie tylko o obcowanie z książką, ale i samym sobą.
Ludzie dzisiaj nie rozumieją już, że książki nie są po to tylko, żeby się z nich czegoś dowiedzieć, ale żeby, dzięki doświadczeniu pogłębionej lektury, uzyskać określony stan umysłu, stan człowieka skupionego i wewnątrzsterownego. Ten stan to jedno z największych osiągnięć naszej cywilizacji, który aktualnie stopniowo zatracamy.
A czytamy najmniej w Europie.
I nie mamy tej przestrzeni, by spotkać się samemu ze sobą. Jednym z elementów stoickiego treningu, który zalecam moim klientom, jest codzienna, poranna lektura trudnego tekstu. Jeden z nich zaczął czytać Husserla.
Bardzo męczący filozof.
Zaliczany do tych, którzy nie są zrozumiani. Poleciłem mu „Medytacje kartezjańskie". Mój klient na początku bardzo się zżymał, bo myślał, że to jest jakaś głupota, ale prosiłem, żeby dalej czytał. Po jakimś czasie zaczął rozumieć pojedyncze zdania, a kluczowe było to, że dzięki tej pracy zyskał skupienie, większy wgląd w to, co dzieje się z nim w ciągu dnia. Taki człowiek zupełnie inaczej formułuje swoje myśli, słyszy, co mówią do niego ludzie i następuje realna zmiana w nim. Nieważne, czy się zgadzasz z Husserlem. Sama lektura filozoficzna zmienia strukturę twojego umysłu.
Im więcej automatyzmów będzie obsługiwać nasz świat, tym cenniejsze staje się to, czego nie da się zaprogramować. Człowiek potrafi być kreatywny, a tak się składa, że filozoficzna lektura tę kreatywność pobudza.
Dostęp do tego jest cały czas możliwy, bo to wszystko jest zawarte w lekturach filozoficznych i tylko trzeba mieć determinację, by do nich sięgnąć. Przez całe studia czytałem po 50–100 stron dziennie, bo miałem ambicję przeczytania najważniejszych dzieł filozoficznych. Dopiero gdy zacząłem pracować zawodowo i nie miałem już tyle czasu na czytanie, to zauważyłem, że obniża się moja sprawność i że w jakimś sensie tracę siebie. Wtedy znalazłem zdanie u Epikteta: przestań czytać przez 30 dni, a zobaczysz, co się z tobą stanie. Okazuje się, że już w starożytności to zauważyli. Czytanie ma olbrzymi wpływ na jakość naszej egzystencji. Jak przestaję czytać, to tracę kontakt sam ze sobą. Choć, by pracować na kreatywnością, trzeba jeszcze pisać, to porządkuje własne myśli i pomaga tworzyć nowe struktury.
Myśli pan, że wielu osobom, które dziś wybierają się do psychologa, może pomóc filozof?
Myślę, że tak. Choć to oczywiście zależy od rodzaju problemów, jakie mamy. Są osoby, które muszą iść do psychiatry, bo inaczej sobie nie pomogą, ale są tacy, którzy mogą zmienić swoje życie na lepsze wyłącznie dzięki temu, że zaczną czytać, rozmawiać i myśleć. Mam znajomą, która przez wiele lat cierpiała na depresję, nie mogła sobie z nią poradzić. W momencie, gdy dołączyła do filozoficznej grupy dyskusyjnej, zmieniło się jej funkcjonowanie. Ona nie wiedziała nawet czemu. Później zrozumiała, że kontakt z pogłębioną refleksją zmienia jej sposób funkcjonowania, sposób postrzegania problemów. Pewne rzeczy w ogóle przestała postrzegać w kategoriach problemów, lecz raczej drobnych niedogodności. Uważam na przykład, że praktykę stoicką możemy rozumieć jako stopniowe poszerzanie strefy komfortu. Tam, gdzie inni widzą dramat i rozpaczają, my widzimy tylko drobną niedogodność.
Czyli na koniec dochodzimy do wniosków starożytnych filozofów: nie ma szczęścia bez etycznego życia i pogłębionej refleksji.
O etycznym życiu zbyt wiele nie rozmawialiśmy, to raczej osobny temat. Co do refleksji, to muszę potwierdzić, przypominając jednak, że to nie jest łatwa droga, nie daje niosących szybką i chwilową ulgę intensywnych doznań, czasem wręcz pogarsza nasz nastrój – osoby, które dawno niczego trudnego nie czytały, mogą wręcz odczuwać pewnego rodzaju fizyczną udrękę. Taka praktyka na dłuższą metę zmienia jednak strukturę naszej egzystencji, staje się szersza, bogatsza, szczęśliwsza w znaczeniu trwałego duchowego dobrostanu.
– rozmawiał Piotr Witwicki (dziennikarz polsatnews.pl)
Tomasz Mazur, doktor filozofii, założyciel Centrum Praktyki Stoickiej i współtwórca projektu Stoic Way. Od ponad dziesięciu lat prowadzi spotkania i warsztaty popularyzujące stoicyzm. We wrześniu ukaże się jego nowa książka „Zakazana historia filozofów"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95