7 kwietnia 1938 roku w życie weszła Ustawa o ochronie dobrego imienia Józefa Piłsudskiego, o której mówiło się, że była początkiem instrumentalizacji czy wręcz prywatyzacji prawa. Potem było z górki, ustrój PRL pozwalał na wiele. Osławione „lub czasopisma” z afery Rywina wyglądają stosunkowo niewinnie przy lex Ziobro, lex Sasin i kolejnych próbach unikania odpowiedzialności przez rządzących.
Ustawa z 1938 r. liczyła cztery artykuły, a najważniejszy brzmiał: Kto uwłacza imieniu Józefa Piłsudskiego podlega karze więzienia do lat pięciu. A jaki czyn miałby mu uwłaczać – oceniał wykonawca ustawy, minister sprawiedliwości.
Czytaj więcej
Jedna ze zmian w kodeksie postępowania cywilnego uchwalona w czwartek przez Sejm może uchronić prezesa PiS przed wydaniem 700 tys. zł na przeprosiny Radosława Sikorskiego za słowa, że miał on dopuścić się zdrady dyplomatycznej w związku z zaniechaniami przy katastrofie smoleńskiej.
Znaleźliśmy się niebezpiecznie blisko tego punktu. Zmiana procedury cywilnej spowoduje, że ten, którego dobra osobiste naruszono, nie doczeka się przeprosin w tym samym miejscu, w którym do naruszenia doszło. Naruszyciel zaś nie odczuje ciężaru odpowiedzialności, co wręcz może go zachęcić do kolejnych takich występów. Jeśli bowiem nie chce wykonać wyroku sądu i przeprosić, grozi mu „jedynie” do 15 tys. zł i publikacja w niezbyt popularnym Monitorze Sądowym i Gospodarczym. Tym samym kolejny raz okrojono uprawnienie wolnych mediów do należnych im środków z tytułu publikacji przeprosin nakazanych przez sąd.
A idą wybory – i w tych warunkach hasło „hulaj dusza, piekła nie ma” może tylko spowodować brutalizację kolejnych wypowiedzi, za które nie grozi faktyczna odpowiedzialność. I dotyczy to w takim samym stopniu naczelnika państwa rzucającego ciężkie zarzuty zdrady dyplomatycznej, jak i każdego, kto podobnie jak on nie zechce wykonać prawomocnego orzeczenia.