Żyjemy w szczególnym momencie. Od początków XVIII w. Europa, a później inne części świata zaczęły rozradzać się błyskawicznie – i coraz szybciej. W 1750 r. na ziemi żyło 650 milionów ludzi, pierwszy miliard świat osiągnął w okolicach klęski Napoleona Bonaparte pod Waterloo. Należę do wyjątkowego pokolenia: parę lat przed moim urodzeniem ludzkość osiągnęła dwa miliardy, za parę lat będzie liczyła osiem – cztery razy więcej! Siódmy miliard osiągnęliśmy w 11 lat, obecny będzie potrzebował nieco więcej czasu.
Tak, trochę więcej, bo zwalniamy i będziemy zwalniać coraz szybciej. W połowie wieku, w 2050 r. kraje rozwinięte nie tylko ustabilizują, ale wyraźnie zmniejszą zaludnienie. Europa o jakieś 15 proc. W drugiej połowie stulecia obejmie to całą ziemię. Zjawisko, które potrafimy opisać, lecz nie znamy jego genezy. Plan Boga, automatyzm biologiczny, odwrócony instynkt samozachowawczy? Aby ludzkość przeżyła, musimy wymierać?
Nadzieja
Jak przewidują demografowie, w roku 2050 Polska będzie liczyła 30 milionów obywateli. Mieszkańców mniej, gdyż co najmniej milion przebywał będzie za granicą. Stopniowa, może chwilami raptowna redukcja zaludnienia świata staje się faktem. Poprzedził ją 250-letni okres wzrostu demograficznego. Narzucił on konieczność równie wielkiego zapewnienia środków na przeżycie ludzkości – i w tych kategoriach ciągłego rozwoju dostrzegana jest przyszłość.
Zarówno wzrost, jak i zaczynający się spadek zaludnienia świata miał i ma swoje konsekwencje. Tak liczne, że ich wykaz wymaga obszernej książki. Niewielki artykuł musi ograniczyć się do zarysowania tylko niektórych kwestii. Dzisiaj za najważniejszą uważamy gospodarkę. Aby wyżywić, ubrać, wyposażyć, stworzyć dach nad głową, trzeba było produkować coraz więcej i więcej. Przez dwa i pół stulecia wytwórczość wzrosła co najmniej dwunastokrotnie. Rozwój gospodarki – produkcyjny i naukowo techniczny, ścigał przyrost demograficzny. Najpierw wolniej od tego ostatniego – w wiekach XVIII i XIX zdarzały się masowe niedostatki żywności, później równał się z potrzebami – w XX wieku w Europie tylko Związek Radziecki przeżył dwukrotnie klęskę masowego głodu, jeszcze później przewyższył potrzeby, dzisiaj jedna trzecia możliwości produkcyjnych świata pozostaje niewykorzystana. Główne hasło ekonomiki – i zależnej od niej polityki, pozostało jednak takie samo: rozwój, rozwój, wytwarzajmy coraz więcej, najważniejszy jest rozwój.
Zarysowana już wyraźnie stagnacja demograficzna nie potrzebuje rozwoju. Zwłaszcza rozwoju ilościowego. Dziś gospodarka z trudem utrzymuje osiągnięte pozycje. Proces redukcji zaludnienia uderza już w społeczeństwa krajów rozwiniętych gospodarczo. Nic w tym dziwnego. Bogate społeczeństwa zostały wystarczająco zaopatrzone w środki przeżycia – jaka część żywności codziennie wędruje na śmietniki? Zaczął się przesyt środkami materialnymi, szczególnie technicznymi. Kto kupi co roku nowy samochód – nawet najwspanialszy? Elegancki garnitur – raz na kwartał? Od paru dziesięcioleci coraz bardziej nakręca się sprzedaż. Najpierw wprowadzając coraz bardziej wymyślne towary, dzisiaj skracając ich żywot techniczny. Markowe samochody obliczone są na pięć–siedem lat, lecz już produkuje się takie, które starczają na trzy lata. Nazywa się to kreowaniem popytu. Lecz ten też się kończy. Wyczerpuje się tendencja sprzedawania nowości, nikt nie kupi pralki, którą po pół roku musi wyrzucić na śmietnik. Budzi się sprzeciw wobec marnowania naturalnych surowców.