To logiczne – skoro III RP jest najlepszą Polską, jaką mieliśmy kiedykolwiek (copyright by Radek Sikorski), to konstytucja, która kończy lat 15, musi być najlepszą ustawą zasadniczą.
Obrońcy status quo zapewne twierdziliby tak, nawet gdyby naszą konstytucję napisało 100 małp, posadzonych przy maszynach do pisania (podobno w odpowiednio długim czasie udałoby im się w takiej konfiguracji stworzyć nawet „Hamleta"). Zawartość nie ma więc wielkiego znaczenia. Zresztą Trybunał Konstytucyjny, w zależności od politycznego zapotrzebowania i poglądów jego członków, potrafi wyprowadzić z każdego artykułu niemal dowolny wniosek. Tak jak z artykułu, który mówi, że „można tworzyć samorządy zawodowe" wyprowadzono wniosek, że korporacje prawnicze są obowiązkowe.
Konstytucjonaliści to szczególna profesja. Z przepisu o tym, że „każdy ma prawo do kąpieli co najmniej raz w tygodniu", byliby w stanie wysnuć wniosek, że istnieje obowiązek zakładania zielonych skarpetek we czwartki.
Nasza konstytucja nie należy też do najoszczędniejszych, gdy idzie o liczbę artykułów. Ale trudno się dziwić, skoro są wśród nich m.in. gwarancje bezpiecznego i higienicznego miejsca pracy albo informacja, że „osobom niepełnosprawnym władze publiczne udzielają, zgodnie z ustawą, pomocy w zabezpieczaniu egzystencji, przysposobieniu do pracy oraz komunikacji społecznej".
Trzy czwarte rozdziału o prawach i wolnościach obywatelskich polskiej ustawy zasadniczej już dawno oderwało się od rzeczywistości w podobnym stopniu co zacytowany wyżej artykuł. Tak jest z zapewnieniami o dostępie do informacji, o prawie do ochrony zdrowia, prawie dostępu do dokumentów czy z ochroną tajemnicy komunikowania się (2 miliony wniosków o billingi i podsłuchy w 2011 r. – oczywiście zgodnie z prawem).