Odkąd pamiętam, w polskim wojsku trwa permanentna modernizacja organizacyjna i techniczna. Cytując klasyka: „zmiany, zmiany, zmiany…”, które z perspektywy czasu wnosiły więcej chaosu i dezorganizacji zamiast oczekiwanej modernizacji. Tym razem jest chyba podobnie. Mamy więc zbudować narodową tarczę antyrakietową, która ochroni nas przed zagrożeniami z powietrza, i doposażyć armię w bezzałogowy, zdalnie sterowany sprzęt latający, pływający i jeżdżący. Podczas XX Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego w Kielcach szef Departamentu Polityki Zbrojeniowej MON gen. Leszek Cwojdziński przekonywał, że polskie ośrodki naukowe i firmy zbrojeniowe są w stanie spełnić prawie wszystkie oczekiwania wojska w zakresie zaopatrzenia w systemy bezzałogowe.
Nam roślin nie potrzeba
Modernizacja armii powinna być procesem przemyślanym i konsekwentnym, dalekim od ekstrawaganckich pomysłów, w przeciwnym razie przypomina inwestycję ubogiej rodziny mieszkającej w rozsypującej się chałupie w zakup wypasionego mercedesa. Owszem, samochód jest dobrem potrzebnym, ale w odpowiedniej klasie.
Tymczasem politycy, zamiast wyrównywać potencjał armii, snują plany polskich gwiezdnych wojen. Mrzonki o zbudowaniu polskiej tarczy antyrakietowej są typowo propagandowym zabiegiem. Sami nigdy nie stworzymy narodowego systemu obrony powietrznej, byłoby to bowiem przede wszystkim za drogie i zupełnie nielogiczne z sojuszniczego punktu widzenia.