Fotoradar, szpon drapieżcy

Wmawia się nam, że jesteśmy „mordercami” i „bandytami”, bo chcemy dojechać na miejsce z prędkością większą niż 40 km na godzinę – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 27.01.2013 18:51

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Sławomir Nowak, minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej, chce w debacie na temat fotoradarów narzucić nową narrację. – Z ministrem finansów zakończyliśmy prace nad projektem zmiany ustawy o Krajowym Funduszu Drogowym, aby wszystkie dochody (...) z fotoradarów zasiliły budowę dróg – deklaruje.

Pogarda wobec swoich

Ta fotoradarowa wolta, dokonana zapewne bardziej pod wpływem lęku o słupki wyborcze niż nierzeczywistej refleksji o prawdziwych przyczynach wypadków w Polsce (wcześniej minister nazywał osoby przekraczające prędkość „mordercami drogowymi”), nie jest żadną jakościową zmianą. To próba „wrzucenia” do debaty publicznej drugorzędnej sprawy, gdzie trafią pieniądze z mandatów. Prawdziwym problemem jest za to stosunek naszego państwa do obywateli. Traktuje się nas jak bezrefleksyjnych dostarczycieli dochodów do budżetu, przekonując równocześnie, że to dla naszego dobra.


W USA państwo ma więcej zaufania i szacunku do obywateli. W Polsce to władze wiedzą najlepiej, co jest dla nas dobre

Jak pisze w najnowszym numerze „Rzeczy Wspólnych” Bartłomiej Radziejewski, państwo drapieżcze (predatory state) charakteryzuje się tym, że rządzący wydobywają dochody od obywateli dla realizacji własnych interesów, w zamian nie oferując niemal żadnego serwisu. Skrajne przypadki takich państw to reżimy totalitarne: Zair pod rządami Mobutu czy Uganda w czasach Amina. Jednak „drapieżcy” występują też w różnych, nieco bardziej cywilizowanych formach, w państwach formalnie demokratycznych. Tak jest na Ukrainie, w Rosji, a w mniejszym stopniu – dowodzi Radziejewski – w Polsce.

Zabijają złe drogi

Ta koncepcja jak ulał pasuje do fotoradarowej ofensywy rządu. Wmawia się nam, że jesteśmy „mordercami” i „bandytami”, bo chcemy dojechać na miejsce z przelotową prędkością większą niż 40 km na godzinę. W zamian nie oferuje się jednak sieci dróg, po których można się bez problemów przemieszczać.

Sprawa stawiania fotoradarów jest narzucana przez rząd właściwie bez żadnych konsultacji. Brak też realnych terminów dokończenia autostrad, obwodnic czy dróg ekspresowych. Fotoradary wyrastają nie tylko tam, gdzie ma to sens, ale także tam, gdzie zwyczajnie najłatwiej złapać kierowcę.

Nie ma miejsca na analizę danych, które wyraźnie wskazują, że przyczyną śmiertelnych wypadków na drogach jest przede wszystkim ich fatalny stan. Resort ministra Sławomira Nowaka w opublikowanym w styczniu tego roku Narodowym Programie Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego wskazuje, że co trzecia osoba (33,5 proc.) ginąca na drodze to pieszy (gdy są autostrady, ten problem przestaje właściwie istnieć), kolejne 17,5 to efekt zderzenia czołowego, a następne 16,6 proc. jest efektem zderzenia bocznego (te problemy na dobrych bezkolizyjnych drogach też są marginalne).

Wniosek? Około 2/3 ofiar śmiertelnych na naszych drogach płaci cenę za fatalną infrastrukturę. W podobnym tonie wypowiada się w swoim raporcie Najwyższa Izba Kontroli.

Przede wszystkim uderza jednak pogarda dla obywatela. „Złapać”, „ukarać”, „wyegzekwować” – to najczęściej powtarzane słowa. Równocześnie następuje niezwykła mobilizacja i przyzwolenie na „golenie” wszystkich, którzy chcą się przemieścić po kraju w tempie szybszym niż mrówcze.

Czy Amerykanie jeżdżą gorzej?

W USA, gdzie zdawałem egzamin na prawo jazdy, wszystkie czynności z tym związane wykonałem w ciągu 3 godzin. Przyjechałem na egzamin ok. 10 rano, o 13.00, po zdaniu testu teoretycznego i jazdy praktycznej, wyjechałem z blankietem upoważniającym mnie do prowadzenia samochodu. Nie musiałem wcześniej chodzić na żadne kursy czy naukę jazdy.

W Polsce egzaminy wciąż są „udoskonalane”, zawsze w ten sposób – aby trudniej było dostać prawo jazdy.

W USA państwo ma więcej zaufania i szacunku do obywateli. Nie ma też pewnie odwagi, by drażnić ich zbędnymi obowiązkami. Czy Amerykanie jeżdżą gorzej od Polaków? Śmiem wątpić. Podobnie zresztą uważa Marek Wałkuski, korespondent Polskiego Radia w USA, który opisuje dokładnie w książce „Wałkowanie Ameryki”, jak łatwo dostać za oceanem prawo jazdy (polecam, bo to lektura jak z innej planety).

Ten sposób podejścia do obywatela całkowicie różni się od tego, jaki prezentują nasze władze. One wiedzą najlepiej, co jest dla nas dobre. Ale, niestety, nie jest to robione zgodnie z dawnym hasłem Platformy: „by żyło się nam lepiej”.

Najczęściej kryją się za tym albo wylobbowane przez różne grupy interesów biznesy, albo korzyści dla sprawujących władzę. Sęk w tym, że cenę za to płacimy my. Dlatego przy każdej kolejnej akcji „uzdrawiania” naszej rzeczywistości bacznie przyglądajmy się, czemu i komu ma ona służyć.

Sławomir Nowak, minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej, chce w debacie na temat fotoradarów narzucić nową narrację. – Z ministrem finansów zakończyliśmy prace nad projektem zmiany ustawy o Krajowym Funduszu Drogowym, aby wszystkie dochody (...) z fotoradarów zasiliły budowę dróg – deklaruje.

Pogarda wobec swoich

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa