Właśnie wtedy, po wygłoszonej przez Poppera prelekcji, „Z powrotem do presokratyków”, zebrani filozofowie nie odnieśli się do wygłoszonych myśli, a do tego, czy przetłumaczył on właściwie konkretne greckie słowa. Jaka w tym analogia do czasów współczesnych? Jeśli spojrzeć na większość dyskusji wokół tematu homoseksualizmu, to rozmówcy stale rozprawiają o słowach, rzadziej o znaczeniach, a już prawie nigdy o prowizoryczności własnej wiedzy.
Możliwe, że właśnie przez to tracimy. Nie wiemy, jak się odnaleźć, kiedy ktoś bierze udział w marszu. I nie jest ważne, czy będzie to Marsz Równości, czy precesja z okazji święta, tzw. Bożego Ciała. Zestawienie to nie jest przypadkowe, bo przy tych okazjach widać podobny spór pomiędzy prawą i lewą stroną, wierzącymi i niewierzącymi, maszerującymi i wolącymi siedzieć. Spór o marsz, spór o możliwość symbolicznego pokazania własnej przynależności. I oczywiście można wyśmiewanie jednego czy drugiego wydarzenia wrzucić w nurt ponurego żartu, który w istocie jest niezrozumiały, jak postmodernistyczny bełkot w „Anty-Edypie” Félixa Guattariego i Gillesa Deleuze’a. Tezę o bełkocie postawił Bartosz Brożek w jednym ze swoich szkiców i trudno mi się z nim nie zgodzić, bo kiedy próbuję parafrazować słowa wielkich postmodernistów, to kończy się to frustracją.
A skoro o frustracji mowa, to sobotni Marsz Równości, poza kolorami, zostawił nas też z kilkoma refleksjami. Dla jednych było to wydarzenie oczywiście okropne i niemoralne, dla drugich był to protest przeciwko „dehumanizacji i okropnym homo-, bi- i transfobicznym wypowiedziom prawicy”. I chociaż trudno uchwytna idea prawicy nie została bliżej określona w wypowiedzi jednego z działaczy LGBT+, to nic się nie stało, bo lewica też jest ideą płynną, a niekiedy nawet przerażająco pochłaniającą wszystkich na lewo od oponenta. Aż chce się krzyknąć, żeby jedni i drudzy "wrzucili na luz": ludzie, przecież to tylko marsz!
Zdaję sobie sprawę, że póki co z mojego wywodu wynika nie tyle niewiele, co może zbyt wiele. Wątków jest zbyt dużo, a słowa zbyt zróżnicowane kontekstami. Taki właśnie rysuje się obraz debaty o mniejszościach seksualnych. Dyskusja jest zazwyczaj oparta na odczuciach, które są prywatne, a więc często do podważenia, emocjonalne i odwołujące się do tego, czego nie możemy być nigdy pewni. Wiara – niepewna, ideologia – niepewna, a nauka... Bywa, ale na szczęście tylko czasami i do pewnego stopnia, też niepewna. W dyskusjach o homoseksualizmie brakuje Popperowskiej chęci, by zauważyć, że nie osiągniemy całkowitej pewności. Z uporem każda ze stron sporu nie chce przyznać, że ich wiedza jest zawsze prowizoryczna. Oparta na tym, co „się wydaje”, zasilona w autorytety, które emocjami zawsze można usunąć w cień. Jaki więc jest sens dyskusji, w której nie chodzi o sens?
Maszerujący w Marszu Równości chcą… równości. Przeciwnicy marszu znów wskazują, że równość ta już jest. I znów wpadamy w sidła pojęć. Problemem, o którym mało kto mówi, jest to, że prawdopodobnie każda ze stron zdefiniowała równość, do której się odnoszą, po swojemu. Brak danych sprawia, że na poziomie myśli nie mamy momentów granicznych, których przekroczenie będzie błędem. Są głównie emocje i ich interpretacje. To tworzy frustrację. Inna sprawa to powszechny brak świadomości, że idealna równość prawie nigdy nie jest uchwytna ze względu na charakter, powiedzmy w uproszczeniu, rynkowej codzienności. Prawdopodobnie zawsze spotkamy się z nieco Humowskim podejściem w poszukiwaniu absolutu równości. Może zatem lepiej uchwycić kompromis?