Dotąd uważano raczej, że Polacy, jako naród bardzo przedsiębiorczy i ruchliwy, są w większości wielkimi zwolennikami liberalnych rozwiązań w gospodarce – większej konkurencji, znoszeniu barier w światowym handlu, liberalizacji w dostępie do narodowych rynków.
Obawy przed globalnym kapitalizmem były faktycznie postrzegane u nas raczej jako specjalność skostniałych, zamkniętych w sobie społeczeństw Europy Zachodniej. To się jednak teraz u nas zmienia.
Stawka w tej zmianie jest znacznie większa niż tylko CETA. Chodzi przecież o przyszłość o wiele potężniejszej umowy między UE i USA - o TTIP. Niektórzy nazywają ją ekonomicznym NATO i wierzą, że w czasach nowych światowych mocarstw, takich jak Chiny, taka umowa może pozwolić reaktywować słabnący zachodni świat transatlantyckich wartości i interesów.
Coraz więcej jednak ludzi w Europie, także w Polsce, widzi to inaczej. Umowy negocjowane są przez UE, która posiada główne kompetencje w zakresie polityki handlowej. Dlatego w państwach członkowskich łatwo powstaje wrażenie, że Bruksela decyduje tutaj o bardzo istotnych sprawach dla ludzi za plecami narodowych rządów i opinii publicznej. Zwłaszcza, że dostęp do informacji o negocjacjach jest bardzo ograniczony i wiele rzeczy trzymanych jest w ukryciu jako handlowa tajemnica.
Szczególnie po upadku komunizmu wiara w globalny kapitalizm, w światowy handel bez granic zamienił się w główną ideologię Zachodu, którą my także chętnie przyjmowaliśmy w Polsce w latach 90. Urzeczywistnienie się tej wizji łączono z końcem historii i zwycięstwem liberalizmu.