O repolonizacji mediów mówi się ostatnio wiele, chociaż przede wszystkim o tym „jak" ją przeprowadzić, a nie „dlaczego". Poza kilkoma sloganami uzasadnienia nikt nie próbuje podać choć pół argumentu za tym, że pochodzenie kapitału wpływa na linię programową danego medium. W efekcie bliscy jesteśmy sytuacji, że media faktycznie będą tyleż polskie, co pozbawione odbiorców.
Zagmatwana własność
Pogląd na temat repolonizacji według jej zwolenników wygląda tak: media w dużej części są w ręku kapitału zagranicznego (właściwie niemieckiego) i reprezentują jego interesy. Trzeba je zatem wykupić z rąk zagranicznych, tak by realizowały interesy polskie. W ten sposób wypowiadali się m.in. Jarosław Kaczyński, Jarosław Sellin, Krzysztof Czabański, Joanna Lichocka czy Elżbieta Kruk.
W szczegółach wygląda to już nieco inaczej. Z niektórych wypowiedzi wynika, że tak naprawdę chodzi o prasę lokalną i tzw. kolorową. Warto zauważyć jednak, że zwolennicy repolonizacji starają się ekstrapolować to na cały rynek medialny. Niekiedy mówi się nie o repolonizacji, lecz o demonopolizacji, a więc problem ma polegać na tym, że prasa regionalna została opanowana przez monopol wydawców niemieckich, który trzeba złamać. Niekiedy różnicuje się prasę regionalną i lokalną – słusznie, bo małe gazetki lokalne (na poziomie gmin, miasteczek czy dzielnic) są poza zainteresowaniem koncernów medialnych.
Jednolite jest natomiast uzasadnienie: kraje europejskie (Niemcy, Francja) chronią swój rynek medialny, więc Polska również powinna tak uczynić, po to, by media głosiły rodzimą „propolską" narrację. Jest to faktycznie jedyny argument, przez wszystkich powielany, ale w żaden sposób nie uzasadniany. Nikt nie podaje ani przykładów jakiś „antypolskich" tekstów z prasy regionalnej, ani nie mówi, jakie publikacje powinny się pojawiać, żeby postulat „propolskiej" narracji został spełniony. Dyskusja dotyczy rozwiązań prawnych, jak powinny wyglądać nowe przepisy, a nie tego, czy ma to jakieś merytoryczne uzasadnienie. Wszystko to odbywa się całkowicie „obok" realiów ekonomicznych i rynkowych. Nikt nie kłopocze się myśleniem, ile ten wykup miałby kosztować i czy wydawanie tych pism jest rentowne.
Pomijając to, że realizowanie niemieckich interesów przez prasę regionalną nie zostało w żaden sposób wykazane, razi traktowanie wszystkich wydawców niemieckich en block. „Media niemieckie", podobnie jak np. polskie czy innych krajów, są to rozmaite podmioty, konkurencyjne wobec siebie, prezentujące odmienne treści i realizujące różne strategie biznesowe. Pogląd, że te odrębne podmioty wspólnie realizują jakaś jednolitą „niemiecką rację stanu" wydaje się więc błędny. To tak jakby wziąć media polskie, w których prezentowane są poglądy skrajne i wzajemnie ze sobą sprzeczne, i powiedzieć, że mają one jednolitą linię programową i realizują wspólny cel. Oczywiście tak nie jest, i takie ujęcie nie daje nam tu żadnej wartościowej wiedzy.