Dlaczego mordercy tak często wybierają na swoje ofiary bezdomnych lub włóczęgów? Bo nie ma nikogo, kto by się o nich upomniał. Dużo trudniej jest ukryć zniknięcie człowieka, który żyje w rodzinie – jest kochanym synem, mężem, ojcem. Każdego dnia ktoś o niego pyta, ktoś tęskni. A jak ukryć zbrodnię popełnioną na ponad 20 tys. takich osób – mężów i ojców? Nie da się. Chyba że wraz z nimi znikną całe ich rodziny...
Wywózka „dusz"
Sowieccy zbrodniarze przemyśleli wszystko dokładnie. Jeszcze zanim przystąpili do realizacji jednej ze swych najgorszych zbrodni, zadecydowali o losie rodzin ofiar. 2 marca 1940 r. biuro polityczne bolszewickiej partii pochyliło się nad wnioskiem szefa NKWD Ławrientija Berii i członka politbiura Nikity Chruszczowa. Mieli podjąć decyzję, co zrobić z rodzinami polskich obywateli przetrzymywanych w obozach i więzieniach. To ta decyzja musiała zapaść najpierw, przed rozstrzygnięciem losów samych jeńców i więźniów. Dopiero trzy dni później, w tym samym gronie, zadecydowano o przeprowadzeniu masakry, która przeszła do historii jako zbrodnia katyńska.
NKWD działało bardzo szybko. Już 7 marca Beria wydał rozkaz rozpoczęcia przygotowań do wysiedlenia rodzin polskich jeńców i więźniów. „Za członków rodzin należy uważać żonę, dzieci, a także rodziców, braci i siostry w przypadku, jeśli zamieszkują oni razem" – precyzował. Operacja miała być przeprowadzona do połowy kwietnia, a miejscem osiedlenia zesłańców miał być Kazachstan. Dokument kończył się słowami: „Akcja ma zostać przeprowadzona jednego dnia we wszystkich zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi, ma ona rozpocząć się z nastaniem świtu".
Enkawudziści rozpoczęli ewidencję rodzin wyznaczonych do wywózki. Mieli w tym już doświadczenie – w lutym deportowali niemal 140 tys. obywateli polskich, głównie osadników wojskowych i leśników z rodzinami. Szacowali, że tym razem zdołają wywieźć niespełna 100 tys. – na taką liczbę oceniali rodziny przetrzymywanych jeńców i więźniów.
W pierwszych dniach kwietnia 1940 r. rozpoczęły się egzekucje. W Katyniu, Charkowie i Kalininie (obecnie Twer) zamordowano jeńców przetrzymywanych w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Obywateli polskich z kresowych więzień rozstrzeliwano w jeszcze innych miejscach. W sumie ofiarami mordu stało się prawie 22 tys. obywateli polskich, w tym kilkanaście tysięcy oficerów wojska i policji. Do 7 kwietnia NKWD udało się namierzyć rodziny 16 337 z nich; składały się one z 53 752 „dusz" – jak to określili Sowieci. Nie była to jeszcze ostateczna liczba, chociaż do zamierzonych 100 tys. nie udało się enkawudzistom zbliżyć.