Jak rzadko kiedy, oczy Europy zwrócone są dziś na Polskę. Choć politycy oficjalnie o tym nie mówią, wcale nie jest to stwierdzenie na wyrost. Od tego, co się stanie w naszym kraju, będzie zależała nie tylko przyszłość firm polskich, ale też niemieckich, francuskich czy włoskich. Dziedziną, której wszyscy bacznie się przyglądają, są poszukiwania gazu łupkowego.
Prezentacja przez Ministerstwo Środowiska założeń do ustawy o zasadach wydobywania węglowodorów, czyli gazu i ropy, ma być początkiem drogi, na którą kilka lat temu wkroczyły Stany Zjednoczone. W ciągu zaledwie sześciu lat kraj ten z wielkiego importera gazu zamienił się najpierw w państwo pod tym względem samowystarczalne, a wkrótce – po wybudowaniu terminali skraplających gaz – zacznie się jego światowa ekspansja. Możemy więc być pewni, że nawet jeżeli „łupkowa rewolucja" nie wybuchnie w Polsce, to dotrze do nas z USA poprzez wielkie gazowce, które przypłyną do nas z tanim gazem. Tak czy inaczej era drogiego rosyjskiego gazu ma się ku końcowi.
Opłacalna inwestycja
Polska ściga się więc dziś głównie z czasem i ceną. Zakładając, że za trzy lata – gdy uruchomiony zostanie gazoport w Świnoujściu (miał ruszyć w roku 2014, ale są poważne opóźnienia) – do Polski będzie docierał amerykański gaz, jego cena nie powinna przekroczyć 300 dolarów za 1000 metrów sześciennych. Obecnie w USA sprzedawany jest za około 100 dolarów, ale jeśli założymy, że trochę podrożeje, oraz doliczymy koszty skraplania i transportu, cena powinna kształtować się mniej więcej na poziomie 300 dolarów.
To właśnie ta kwota będzie miernikiem opłacalności inwestycji w Polsce, a nie wygórowane, by nie powiedzieć lichwiarskie 550 dolarów za 1000 metrów sześciennych, jakie dziś płacimy Gazpromowi. Gdy więc obecnie patrzymy na propozycje resortu środowiska, powinniśmy je analizować pod kątem ceny, w jakiej sprzedawany będzie gaz skroplony. Do tej ceny będą musieli się dostosować zresztą także Rosjanie, którzy również budują terminale gazowe. Za kilka lat drogie paliwo tłoczone obłędnie kosztownymi rurociągami będzie synonimem politycznego, a nie ekonomicznego, podejścia do handlu surowcami. Tani gaz skroplony będzie zaś oznaczał pojawienie się rzeczywistej konkurencji na tym rynku.
Dlatego wysokość opodatkowania węglowodorów zaproponowana przez ministra środowiska Marcina Korolca, a dokładniej jego zastępcę Piotra Woźniaka, budzi nadzieję na to, że zagraniczne koncerny wydobywcze dostrzegą tu szansę na zrobienie interesu. Bo jeśli nawet koszt pozyskania gazu z łupków będzie w Polsce dwa razy wyższy niż w USA, to i tak pozostaje spore pole manewru, by na przedsięwzięciu zarobić.