Na 2014 rok pod względem sportowym Polska narzekać nie może. Dwa złota Kamila Stocha, jedno Justyny Kowalczyk i Zbigniewa Bródki na zimowej olimpiadzie w Soczi, następnie mistrzostwo świata siatkarzy zdobyte u siebie, historyczny tytuł mistrza polskiego kolarza, Michała Kwiatkowskiego. Także sukces w klasyfikacji górskiej w Tour de France Rafała Majki. Wreszcie pierwsze w historii zwycięstwo w piłkę nad Niemcami, ważniejsze obecnie niż triumf spod Grunwaldu. Jednak na horyzoncie sportu pojawia się coś nowego, e-sport. Elektroniczny, wirtualny, internetowy i przeznaczony do gry przez sieć. Czy skoro Polakom tak dobrze idzie w coraz większej liczbie dyscyplin, jest na co czekać także i w tym rodzaju rozgrywek?
Czy elektroniczny sport może przyciągać widzów?
19 października w południowo koreańskim Seulu na stadionie piłkarskim, który w 2002 roku gościł jeden z półfinałów koreańsko-japońskiego mundialu, odbędzie się finał światowego turnieju w grze League of Legends. To bardzo popularna gra sieciowa oparta na świecie fantasy. Należy do grupy tzw. multiplayer online battle arena, wymyślonej specjalnie na potrzeby LoL. W takich rozgrywkach jednocześnie pojedynku się na arenie ograniczona liczba graczy, często dzieląca się na dwie drużyny, które walczą ze sobą. League of Legends wydano w październiku 2009 roku, z początkiem 2014 roku grało już w nią 67 mln osób miesięcznie, a 27 mln każdego dnia. W godzinach największego nasilenia meczy pomiędzy drużynami jednocześnie w świecie gry znajduje się ponad 7,5 mln graczy.
Nic więc dziwnego, że League of Legends stała się e-sportem. W USA nawet pełnoprawnym sportem. Twórcy gry, firma Riot Games z powodzeniem przekonała amerykańskie władze, by ze swojego produktu stworzyć profesjonalne rozgrywki. Dzięki temu na turnieje można było uzyskiwać wizę w o wiele prostszy sposób niż tłumacząc, co to za gra i czy przypadkiem zamiast na światowy turniej w grę komputerową (niezbyt przekonujący dla celników argument) nie jedzie się do nielegalnej pracy.
Trzy pierwsze edycje Mistrzostw Świata w LoL odbywały się w Los Angeles, tym razem po raz pierwszy sięgnięto po kraje z Azji, w której gra cieszy się ogromną popularnością. Faza grupowa rozpoczęła się na Tajwanie, następnie grano w Singapurze, koreańskim Busan, by wreszcie wspominany finał odbył się w stolicy Korei Południowej. Obejrzy go na żywo ponad 45 tys. widzów na stadionie piłkarskim, do tego miliony za pośrednictwem internetu. Pierwsze mistrzostwa z 2011 roku śledziło 1,6 mln internautów, pula nagród wynosiła 100 tys. dolarów. Następnie w 2012 roku organizator do podziału na wszystkie rozgrywki miał już 5 mln dolarów, zwycięzca finału wygrywał milion, a internautów było już ponad 8 mln. Rok później finałowe mecze LoL oglądało już ponad 32 mln ludzi, z czego 8 mln w tym samym czasie najwyższej oglądalności. W tym roku można liczyć na bicie kolejnych rekordów.
Ciężkie trofeum
Poza tym w 2013 roku tytuł zdobyli Koreańczycy. W 2012 roku inna drużyna z tego kraju była na drugim miejscu. Nic dziwnego, że popularność LoL w Seulu i reszcie kraju jest ogromna, a gra ma nawet własny program w wieczornej telewizji. Zwycięzcy dostają tzw. Summoner's Cup, czyli Puchar Przywoływacza, ponieważ każdy gracz w LoL nosi takie miano. Trofeum mierzy 70 cm, spełnia wymagania pucharu dla graczy zagłębionych w świecie fantasy i waży ponad 30 kg. Wykonano je na zlecenie Riot Games w londyńskiej pracowni Thomasa Lyte'a, uznanego twórcy pucharów na zamówienie ważnych cyklów sportowych rozgrywek. Puchar Przywoływacza jest blisko dwukrotnie cięższy od hokejowego trofeum Stanleya przyznawanego za wygranie ligi NHL oraz przewyższa wagą Puchar Świata FIFA (6,175 kg).