Państwo zrejterowało z obszaru mediów. Z obaw przed zarzutami o cenzorskie zapędy wywiesiło białą flagę. Nie ingeruje ani w procesy własnościowe, ani w utratę jakości, tabloidyzację. Nie wspiera mediów wysokojakościowych. Nie czuje się odpowiedzialne za kształtowanie wspólnoty, debatę publiczną, za dostarczanie obywatelom wiedzy.
Dopiero wówczas, gdy okazuje się, że na polskich dziennikarzy wpływ wywierają obcy – właściciele zatrudniających ich koncernów, żądający działań przeciwko rządowi, zapowiadane są działania naprawcze, przyjmujące głównie postać repolonizacji mediów. I niewiele więcej.
Taryfy dla dyliżansów
Relacjami między państwem a mediami rządzi w Polsce logika odbijania się od ściany do ściany. A przecież nie ma wielkich różnic między zapewnieniem obywatelom edukacji w zakresie tabliczki mnożenia, bezpłatnych szczepionek, dostępu do dzieł mistrzów w teatrach, operach, filharmoniach czy muzeach a zapewnieniem dostępu do wysokojakościowej informacji i wiedzy. Wszystko to jest obowiązkiem państwa.
Media stanowią infrastrukturę krytyczną dla kształtowania społeczeństwa, zachowania jedności obywatelskiej, rozwoju kulturowego, społecznego. Choćby i tego, aby Polacy mieli niezaburzone poczucie własnej wartości jako naród, rozumieli wyzwania współczesnego świata i miejsce, jakie Polska zajmuje. Aby – tak, tak, tak! – rozumieli operę, sztuki piękne, nowe idee.
Jeśli państwo ingeruje w rynek energii, paliw, telekomunikacji, tym bardziej powinno ingerować w rynek mediów i kształtowania opinii publicznej. W poszanowaniu dla wolności słowa, w zgodzie z zasadami państwa prawa i unijnymi dyrektywami.