I to przeszłości nie byle jakiej, bo sprzed dwóch i pół tysiąca lat – do bitwy pod Salaminą, w wyniku której starożytni Grecy pobili na głowę dwukrotnie liczniejszą flotę perskiego króla Kserksesa i obronili niepodległość swojego kraju.
Ponieważ premier przemawiał na wiecu politycznym, nic dziwnego, że eksponował polityczny wymiar greckiego triumfu. Podkreślał, że konsekwencją zwycięstwa był rozwój demokracji i wolności słowa. Złośliwcy mogą się czepiać, że wodzem Greków nie był wcale pochodzący z demokratycznych Aten wódz Temistokles, ale spartański arystokrata Eurybiades (ale w końcu premier też pochodzi z kręgów bankowych, a nie z wyzyskiwanego ludu). Jeszcze inni przypomną, że pod Salaminą zjednoczeni Grecy walczyli z obcymi agresorami, a nie pomiędzy sobą (no tak, ale pomiędzy sobą też zaczęli walczyć pół wieku później, w czasie wojny peloponeskiej – skutecznie rujnując Grecję i kończąc okres jej świetności). Ale najważniejsze jest to, by zawstydzona opozycja wreszcie zrozumiała że stoi dziś tam, gdzie kiedyś stał Kserkses, a sam premier stoi tam, gdzie kiedyś stał Temistokles.