Na kursie motocyklowym każdy adept słyszy od instruktora „Nie trzymaj sztywno kierownicy! Maszyna sama pojedzie prosto, tylko jej nie przeszkadzaj". Rzeczywiście. Ci, którzy ściskają kierownicę niczym kij od miotły i wciąż są napięci jak postronek, zaliczają wywrotki. Kto potrafi rozluźnić ramiona, naciskać manetki miękko, jedzie gdzie chce. Bezpiecznie.
Wiedzy, że czasami kierować delikatnie, to kierować skutecznie, brakuje właśnie naszym urzędnikom. Polskie Sieci Energetyczne poinformowały ostatnio, że moc pochodząca w Polsce z ogniw fotowoltaicznych wzrosła w ciągu roku o 180 proc. Głównie dzięki nowym mikroinstalacjom. Sfinansowano je w ogromnej większości z pieniędzy prywatnych, np. kredytów z banków komercyjnych. Reszta pochodzi ze źródeł publicznych. Czyli za montowanie paneli na dachu hurmem wzięli się zwykli Kowalscy.
To doskonała wiadomość. Transformacja energetyczna i przejście na odnawialne źródła energii (OZE) to jedno z najważniejszych wyzwań na najbliższe lata. Informacja ta to też wielkie zaskoczenie. Zwłaszcza dla urzędników odpowiedzialnych za energetykę. Jeśli ta tendencja się utrzyma, to za pięć lat możemy produkować tyle energii słonecznej, ile nie spodziewano się nawet w roku 2030! Takiego rozmachu nie przewidywano nawet w planach wysyłanych do Brukseli. A przecież z reguły są one szalenie optymistyczne.
„Jak to możliwe?" – pytają się zapewne urzędnicy. Przecież rząd nie rozdawał paneli fotowoltaicznych w ramach programu Słoneczko Plus. Nie sprowadzał ich w świetle kamer z drugiego końca globu największym samolotem świata. Nie ogłosił budowy gdzieś pod Radomiem wartego „n" miliardów Centralnego Panelu Słonecznego. „Odpuściliśmy tej całej fotowoltaice. Skąd taki wzrost?" – drapią się w głowę decydenci.
Odpowiedź jest prosta. Właśnie dlatego, że ją zostawiliście w spokoju! Że nie kontrolowaliście na siłę. Nie próbowaliście zmusić do takiego, a nie innego rozwoju. Używając języka motocyklistów, pozwoliliście maszynie jechać prosto, a kierownicę trzymaliście delikatnie. Brawo!