W ostatnich sześciu latach wielokrotnie wypowiadałem się publicznie na temat kredytów mieszkaniowych waloryzowanych kursem walut obcych, zwanych najczęściej w uproszczeniu kredytami frankowymi. Jako bankowiec z ponad 30-letnim stażem mam oczywiście wyrazisty, subiektywny pogląd na tę kwestię i zdecydowanie przeciwstawiam się poglądom i działaniom faworyzującym tak zwanych frankowiczów kosztem banków, złotowiczów i całej reszty społeczeństwa. Głoszę je jako osoba od ponad 10 lat kierująca mBankiem, który, jak wiadomo, posiada znaczący portfel tych kredytów. Zaznaczam przy tym, że moje stanowisko nie wynika bynajmniej z chęci obrony podejmowanych przez mnie decyzji, gdyż w latach, kiedy w Polsce udzielano tych kredytów, pracowałem za granicą. Z tym tematem zostałem skonfrontowany dopiero po podjęciu pracy w mBanku.
Z wielką uwagę śledzę wydarzenia, opinie i decyzje w tej kwestii. Ze szczególnym zainteresowaniem zapoznałem się z mającymi miejsce w ostatnich tygodniach publicznymi wypowiedziami: prof. Leszka Balcerowicza „Destrukcyjne odszkodowania dla frankowiczów" („Rzeczpospolita", 19 marca br.), polemiką z tym artykułem prof. Ewy Łętowskiej „Krajobraz przed czy po bitwie" („Rzeczpospolita", 24 marca), odpowiedzią na tę polemikę ze strony prof. Balcerowicza „Sprawiedliwość i państwo prawa" („Rzeczpospolita", 2 kwietnia), a także wywiadem z profesorem Markiem Belką „Te orzeczenia to bezsens" („Dziennik Gazeta Prawna", 2 kwietnia). W zasadzie można by powiedzieć, że po tym, co przedstawili profesorowie Balcerowicz i Belka, moja wypowiedź nie wniesie nic szczególnie istotnego. Czuję się jednak w obowiązku podjąć polemikę z kilkoma fragmentami wypowiedzi profesor Łętowskiej, dotyczących bezpośrednio działań banków. W szczególności chodzi mi o kwestie legalności, abuzywności, proporcjonalności oraz sprawiedliwości ogólnospołecznej.
Warto jednocześnie przypomnieć, zarówno prof. Łętowskiej, jak i szerokiej publiczności, że umowy o hipoteczny kredyt frankowy nie są wyłącznie fenomenem polskim. Były one oferowane zarówno w krajach strefy euro, jak i w wielu innych krajach europejskich. Ich największy portfel, bez mała trzy razy większy niż w Polsce, sięgający ponad 80 mld franków, miały banki w Austrii, co moim zdaniem ma istotne znaczenie dla oceny wątpliwości prawnych wokół krucjaty, jaką profesor podjęła wobec tych umów, zwłaszcza w ostatnim czasie.
Legalność
Profesor Łętowska kategorycznie stwierdza, że banki złamały obowiązujące prawo w momencie zawierania umów, a polskie sądy przez lata to tolerowały. To mocne słowa. Gdyby były prawdą, to można postawić pytanie, gdzie były – zwłaszcza w latach 2003-2008, kiedy lwia część tych umów została zawarta – władze państwowe, prawnicy i sędziowie zaciągający te kredyty, organy państwa odpowiedzialne za przestrzeganie prawa w Polsce oraz instytucje chroniące interesy konsumentów? Może warto przypomnieć, że w czasie publicznej debaty ówczesny prezes tego samego UOKiK, który dziś „stoi murem za frankowiczami", wtedy twierdził, że takie ograniczenie naruszałoby podstawowe interesy konsumentów. W tym też czasie organizacje i fora konsumenckie protestowały przeciw pomysłom takiego ograniczenia pod hasłem „pozwólcie nam ryzykować". Warto też przypomnieć, że w 2006 roku klub parlamentarny rządzącej wówczas (a także obecnie) partii wzywał do niepodejmowania działań ograniczających swobodę kredytobiorców w wyborze waluty kredytu, ostrzegając, iż może to prowadzić do zmniejszenia liczby budowanych mieszkań. A zatem o tym, że takie kredyty są udzielane, jak wyglądają i co zawierają umowy kredytowe, wiedziały wszystkie organy państwa, w tym odpowiedzialne za ochronę konsumentów i nadzór nad bankami. W czasie kiedy udzielano tych kredytów, były one całkowicie zgodne z prawem, zdecydowanie preferowane przez kredytobiorców i cieszyły się – przynajmniej werbalnym – wsparciem organów państwowych. Co więcej, z biegiem czasu pojawiały się regulacje ustawowe, które doregulowywały postanowienia tych umów, jak np. tzw. ustawa „antyspreadowa" z 2011 r., która umożliwiała kredytobiorcom spłatę kredytów bezpośrednio w walucie, do której były indeksowane/denominowane. Czy doprawdy mamy przyjąć, że państwo uchwalało ustawy odnoszące się do niezgodnych z prawem kredytów? Pamiętajmy przy tym, że są to umowy o najdłuższej perspektywie obowiązania w polskich stosunkach zobowiązaniowych i są umowami nazwanymi, opisanymi w prawie bankowym.
Warto w tym miejscu też „odczarować" zarzut abuzywności. To nie jest tak, że w momencie zawierania umowy dane postanowienie było zakazane, a bank świadomie je stosował. Tzw. abuzywność jest stwierdzana często dopiero po latach obowiązywania umów w oparciu o zawsze budzące wątpliwości i wysoce ocenne kryterium „rażącego naruszenia interesu konsumenta".