Zarzut pierwszy - monopolisty (lub idąc śladem poprawności politycznej - producenta dominującego ) nie wypada kochać. Ale zarzut najpoważniejszy - dziwnym zbiegiem okoliczności Microsoft eliminował konkurentów w poszczególnych segmentach rynku oprogramowania używając albo elementów do złudzenia podobnych do ich produktów (patrz historia Windows) lub po prostu dodając za darmo do swojego systemu operacyjnego to co tamci sprzedawali (patrz historia Netscape’a).
Kupno Yahoo byłoby zaprzeczeniem tego wizerunku. Microsoft zawsze świetnie liczył pieniądze. Unikał jak ognia drogich inwestycji. Kupował zwykle małe, obiecujące spółki, który pomysły wprowadzał do swoich sztandarowych programów. Teraz chce zapłacić kilkadziesiąt miliardów dolarów.
Ale miliardy, które wykłada na stół to akt desperacji. Koncern z Redmond na początku nie docenił Internetu. Gdy ten raczkował Bill Gates roztaczał wizje multimedialnej telewizji, której najważniejszym elementem miały być urządzenia Microsoftu. Ta ostrożność sprawiła, że MS nie ucierpiał w kilka lat później na bańce internetowej tak, jak wielu jego rywali. Ale, gdy okazało się, że na Internecie da się zarobić, nie poprzez sprzedaż usług dostarczanych za jego pośrednictwem, ale dzięki reklamom, Microsoft stracił dystans do najbardziej innowacyjnych firm ery Internetu. Nagle okazało się, że największymi konkurentami z jakim przyszło mu się zmierzyć nie jest Wordperfect, Netscape czy „kultura Linuksa”. Największym rywalem jest Google i jego sposób jak zrobić coś za darmo i zarobić na tym miliardy.
Teraz Microsoft płaci za błędy. I to płaci wyjątkowo słono. Niestety ryzykuje bardziej niż kiedykolwiek. Gdy u szczytu bańki internetowej Time Warner kupował America Online zapłacił sumę równie niebotyczną.Podobieństw jest wiele. Obecnie też mamy do czynienia ze szczytem kolejnego okresu gospodarczej prosperity. Oby kupując Microsoft kupując Yahoo! nie strzelił sobie w kolano. Podobnie jak przed laty Time Warner.