Kolejna firma manifestuje swoje przywiązanie do modnej idei biznesu społecznie odpowiedzialnego. Deklaruje, że zysk nie jest jedynym celem jej działania, lecz dobrowolnie przyjmuje także obowiązki w zakresie działania na rzecz dobra wspólnego. Najwidoczniej uznaje, że należy pójść krok dalej i przy wyborze kontrahentów zbadać, czy hołdują oni podobnym zasadom.
W konkurencyjnej gospodarce, gdzie wiele firm oferuje towary i usługi o zbliżonej cenie i jakości, o sukcesie decyduje element, który pozwala odróżnić się od innych. Chcąc zostać partnerem korporacji, która deklaruje wysoki stopień społecznej odpowiedzialności, łatwiej będzie to osiągnąć, powołując się na wspólnotę wyznawanych i praktykowanych wartości. Coraz więcej przedsiębiorców rozumie tę zależność i stara się wyciągnąć wnioski.
Tu jednak odzywają się krytycy: manifestować przywiązanie do wartości nie zawsze znaczy je wyznawać. Dla wielu wszystko zaczyna się i kończy w sferze PR. Często wskazuje się na przykład Enronu, który – gdyby oceniać na podstawie corocznych raportów – stanowił absolutny wzorzec etycznych zachowań w biznesie.
Koncepcja corporate social responsibility krytykowana jest także z pozycji ideowych, a wśród jej oponentów znajdziemy m.in. Miltona Friedmana, który prezentował pogląd, że oczekiwanie od korporacji działań na rzecz dobra społecznego zaburza naturalny porządek rzeczy. Ich celem powinno być bowiem jedynie generowanie zysków dla swoich udziałowców, a dopiero od tych ostatnich można oczekiwać postaw altruistycznych i prospołecznych.
Mimo to koncepcja biznesu społecznie odpowiedzialnego staje się coraz bardziej popularna. W naszym kraju, gdzie – jak wskazują badania – zastraszająco wielu przedsiębiorców ma problem z zaakceptowaniem swoich zobowiązań wobec ogółu nawet tam, gdzie są one narzucone przez prawo, wydaje się tym cenniejsza, zwłaszcza jeżeli przestanie kojarzyć się z czekiem wielkości stołu bilardowego wręczanym w świetle jupiterów.