Prof. Marek Góra: Krótszy tydzień pracy, ale późniejsza emerytura?

Mnożą się postulaty wprowadzenia czterodniowego tygodnia pracy. Gdyby to połączyć z opóźnieniem wieku dezaktywizacji zawodowej, mogłoby to zapewnić równowagę pracy i życia osobistego przez całe życie.

Publikacja: 27.11.2024 04:55

Prof. Marek Góra: Krótszy tydzień pracy, ale późniejsza emerytura?

Foto: Bloomberg

Postulat czterodniowego tygodnia pracy jest od pewnego czasu obecny w publicznej dyskusji w wielu krajach, także w Polsce. Ma on swoich zwolenników, ale także przeciwników. Trudno bowiem ocenić różnorakie skutki takiej zmiany dla społeczeństwa. Przy czym najprostszy argument za tym rozwiązaniem, mówiący, że przecież pół wieku temu jako standard wprowadzony został pięciodniowy tydzień pracy zamiast sześciodniowego, jest przewrotny. Można bowiem postulować od razu wprowadzenie tygodnia trzydniowego albo nawet dwudniowego? Argumenty „za” byłyby takie same, jak w przypadku tygodnia czterodniowego.

Czy różnego rodzaju usługi miałyby być zamknięte na trzy dni w tygodniu? Czy szkoły też miałyby funkcjonować w standardzie czterodniowym

Zdecyduje polityka

Przy braku mocnych argumentów zdecyduje najpewniej spodziewany wpływ na słupki poparcia. Większość wyborców raczej ciepło myśli o krótszej pracy, można więc oczekiwać, że prędzej czy później taki standard będzie w różnych krajach wprowadzany, pewnie również w Polsce. Zamiast się o to spierać, warto pomyśleć, jak taką zmianę wbudować w strukturę instytucjonalną obsługującą społeczeństwo.

Czy różnego rodzaju usługi miałyby być zamknięte na trzy dni w tygodniu? Czy szkoły też miałyby funkcjonować w standardzie czterodniowym? A także czy ludzie będą wystarczająco dobrze zarabiać, by finansować potencjalnie zwiększoną konsumpcję w trzecim wolnym dniu w tygodniu? Wszystko da się pewnie jakoś zorganizować, ale warto wyprzedzająco mieć pomysł, jak to zrobić, by ludzie na tym bardziej skorzystali, niż stracili.

Harówka za młodu i zbyt wczesny ekonomiczny niebyt osób starszych

Jeżeli z politycznej kalkulacji wyniknie, że temat zostanie poważnie podjęty, to warto się również zastanowić, czy razem z tą zmianą nie należy także zrobić tego, co wiadomo, że jest potrzebne, ale politycznie trudne. Chodzi o regulacje ułatwiające poprawę długookresowej równowagi pomiędzy pracą i życiem osobistym.

Młodzi pracują w Polsce na ogół intensywnie. Mówi się wręcz o kulturze „z…dolu”. Natomiast starsi dość szybko, nie będąc jeszcze ludźmi starymi, wychodzą z rynku pracy. Czyli w uproszczeniu: zaharowujemy się we wczesnym okresie aktywności, a potem dość szybko dajemy się wypchnąć w ekonomiczny i nie tylko ekonomiczny niebyt lub stan do niego prowadzący. Z całożyciowego punktu widzenia nie wygląda to jak racjonalne wykorzystanie naszego potencjału.

Fatalne skutki zapaści demograficznej

Jednocześnie proporcje ludnościowe zmieniają się w kierunku, który stwarza ogromne zagrożenie dla funkcjonowania społeczeństwa. Pogarsza się relacja liczebności pokoleń. Dawniej przez dziesiątki, a nawet setki lat co do zasady kolejne pokolenia były coraz liczniejsze. Od końca XX w. ten trend w krajach rozwiniętych odwrócił się. Nawet jeśli na co dzień tego jeszcze nie widzimy, wywraca to do góry nogami życie społeczne, funkcjonowanie gospodarki, finanse publiczne, instytucje tzw. państwa dobrobytu.

Na pogarszającą się relację liczebności pokoleń praktycznie nie ma lekarstwa. Imigracja pomaga, ale nawet gdybyśmy chcieli i umieli nią odpowiednio zarządzić – nie rozwiąże problemu. Znaczące zwiększenie dzietności zaczęłoby dawać znaczące efekty dopiero za kilkadziesiąt lat. Zresztą w Europie to i tak nikomu się nie udaje.

Wzrost produktywności byłby oczywiście bardzo pomocny, ale oczekiwanie na jakościowy skok w tym zakresie jest raczej marzeniem niż realną możliwością. Musiałby się on dokonać na ogromną skalę, a środków nie starcza na finansowanie nawet na niewielką skalę. Nie starcza między innymi dlatego, że środki z trudnych do zanegowania powodów wydawane są na łatanie bieżących niedostatków finansowania instytucji, które dawniej miały łatwe finansowanie z dywidendy demograficznej, której już nie ma i nie będzie.

Czytaj więcej

Praca na emeryturze nie jest popularna. Jeśli już, niekoniecznie dla pieniędzy

Jak opóźnić wiek dezaktywacji zawodowej

Jedynym realnym sposobem łagodzenia skutków tych zmian jest opóźnienie dezaktywizacji. Nawet jeżeli tego nie lubimy, to i tak jako społeczeństwo nie mamy wyjścia innego niż praca do późniejszego niż obecnie wieku. To dotyczy większości krajów rozwiniętych. Próg starości na poziomie 65 lat jest dziewiętnastowiecznym „zabytkiem”. Nie dotyczy to jedynie powszechnych systemów emerytalnych, choć w nich najłatwiej dostrzec absurdalność utrzymywania go na poziomie z czasów, gdy starość przychodziła znacznie wcześniej niż dziś, a ludzie żyli dużo krócej.

W debacie publicznej to będzie nazwane podniesieniem wieku emerytalnego, co wszędzie, a w Polsce obecnie pewnie bardziej niż gdzie indziej, jest politycznym samobójstwem

Tu wracam do problemu całożyciowego balansu pracy i życia osobistego. Obecną sytuację można streścić tak: młodzi pracują dużo, może za dużo z uwagi na swoje inne życiowe aktywności – przede wszystkim usamodzielnianie się, zakładanie rodzin, budowanie pozycji zawodowej, itp. Natomiast starsi pracują krótko, za krótko już nawet dzisiaj, a jeszcze bardziej, gdy odniesiemy to do przyszłości.

Stąd propozycja połączenia postulatu czterodniowego tygodnia pracy i opóźniania przyszłej dezaktywizacji, co pozwoliłoby na wygładzenie i wydłużenie aktywności zawodowej. Pozwoliłoby to również ograniczać ryzyko wypalenia zawodowego, wspierać zdobywanie nowych kompetencji na każdym etapie rozwoju zawodowego, nie tylko na jego początku.

Wiek dezaktywizacji będzie coraz wyższy

W debacie publicznej to będzie nazwane podniesieniem wieku emerytalnego, co wszędzie, a w Polsce obecnie pewnie bardziej niż gdzie indziej, jest politycznym samobójstwem. Wszystkie partie zarzekają się więc, że absolutnie nie chcą nawet dyskusji o wieku emerytalnym. Gdy ktoś mimochodem nawet wspomni, że może kiedyś trzeba będzie to rozważyć, to robi się od razu awantura. Jednak odsuwanie nieuchronnej konieczności wydłużania aktywnej części naszego życia jest społecznie bardzo kosztowne. Im później się to dokona – a dokona się na pewno – tym ten koszt będzie większy.

Prosta arytmetyka pozwala dostrzec, że wiek dezaktywizacji będzie coraz wyższy. Nie zależy to od systemu emerytalnego. Nie zależy też od tego, co obiecują politycy. Polityka dotyczy „tu i teraz”, a aktywność ekonomiczna społeczeństwa to zagadnienie nie tylko na dziś, ale także na wiele kolejnych dziesięcioleci. To wychodzi poza kompetencje polityków. Potrzebujemy merytorycznej, a nie politycznej debaty na ten temat. Nie musimy powtarzać za politykami, że i tak się nie da. Dziś się nie da, ale jutro i tak się to dokona. Warto społeczeństwo na to przygotować.

Każdy, kto wybrałby czterodniowy tydzień pracy, automatycznie akceptowałby podniesienie minimalnego wieku dostępu do swojego konta, np. do 70+ lat 

Krótszy tydzień pracy w zamian za emeryturę po 70.

Może temu służyć idea połączenia czterodniowego tygodnia pracy oraz opóźnienia dezaktywizacji. To pierwsze wydaje się atrakcyjne, a drugiego ludzie się boją. Połączenie polegałoby na jednoczesnym uregulowaniu obu kwestii: krótszy tydzień pracy w zamian za wyższy i równy dla wszystkich minimalny wiek dostępu do środków na kontach emerytalnych. Mogłoby to dotyczyć wszystkich lub – jeśli się nie da – pozostawać do indywidualnego wyboru.

Każdy, kto wybrałby czterodniowy tydzień pracy, automatycznie akceptowałby podniesienie minimalnego wieku dostępu do swojego konta, np. do 70+ lat. Ten tak miły czas wolny od pracy uzyskalibyśmy, gdy jesteśmy młodzi i gdy tak bardzo nam go brakuje, w zamian za czas wolny w wieku 65+, gdy na ogół mamy go w nadmiarze. Przy czym w wieku 65+ na ogół nie jesteśmy niedołężnymi starcami.

Byłaby propozycja atrakcyjna szczególnie dla tych, którzy – jakikolwiek by był przyszły minimalny wiek emerytalny, do emerytury mają jeszcze kilka dziesięcioleci. Należałoby rozłożyć ten późniejszy wiek dostępu do kont tak, by uwzględnić, że jedni dopiero weszli na rynek pracy, a inni są na nim od dawna.

Jak to zrobić

Pierwszym krokiem w kierunku promowania racjonalnego kształtowania całożyciowej aktywności jest jasny i wiarygodny przekaz do społeczeństwa: w przyszłości będziemy pracować do znacznie późniejszego wieku niż obecnie. Potrzebne jest więc wsparcie przyszłej „zatrudnialności” osób dzisiaj niestarych, które za kilka dziesięcioleci zderzą się z tym, że ich indywidualne charakterystyki, przede wszystkim kwalifikacje, w wielu wypadkach wysokie, nie będą już potrzebne.

Rozłożone na wiele lat podniesienie wieku, w którym można rozpocząć wypłacanie swoich środków z powszechnego systemu emerytalnego, nie ma znaczenia dla osób młodych i względnie młodych, powiedzmy do wieku 50 lat. Dla nich jest to po prostu sygnał – bardzo ważny i potrzebny – dotyczący kształtowania całożyciowej aktywności, w tym przede wszystkim dbania z wyprzedzeniem o możliwość zatrudnienia w kolejnych dziesięcioleciach. Czekanie z tym do wieku 50–60+ będzie życiowym błędem, którego nie da się naprawić.

Perspektywa opóźnienia dezaktywizacji w przyszłości w znacznym stopniu unieważnia alarmistyczne wyliczenia wysokości przyszłych stóp zastąpienia

Obecny wiek emerytalny nie do utrzymania

Byłoby więc tak: dzisiaj pracuję mniej, ale w przyszłości pracuję dłużej. Trzeba byłoby to jakoś sformalizować. Można zarzucić tej propozycji, że nie ma praktycznej możliwości wyegzekwowania od konkretnych osób dotrzymania takiej umowy przyszłości. Chodzi tu jednak bardziej o deklarację niż o jej wyegzekwowanie. Za kilkadziesiąt lat – niezależnie od dzisiejszych politycznych obietnic, minimalny wiek dostępu do kont emerytalnych i tak będzie wyższy. Chodzi o odblokowanie dyskusji na ten temat i sygnał o konieczności przygotowania się do tego, co i tak nastąpi i będzie dotyczyć zdecydowanej większości z nas – czyli do znacznego opóźnienia dezaktywizacji.

Poza osobami dzisiaj w wieku bezpośrednio przedemerytalnym dla wszystkich innych istnieją dzisiaj jedynie dwie opcje: (1) uświadomienie sobie, że będą musieli, chcieli i mogli opóźnić dezaktywizację – do czego trzeba z wyprzedzeniem się przygotować, albo (2) tkwienie w złudzeniu, że przez kolejne dziesięciolecia ten wiek będzie taki jak dzisiaj – co będzie bolesne, gdy okaże się, że dłuższa aktywność jest oczywistością, do której nie są przygotowani. Nie warto się ekscytować tym, co politycy obiecają: „że nie podniosą” albo „że jeśli, to nie teraz”. Dla większości z nas nie ma to znaczenia.

Zachęta do dłuższej pracy już jest

Perspektywa opóźnienia dezaktywizacji w przyszłości w znacznym stopniu unieważnia alarmistyczne wyliczenia wysokości przyszłych stóp zastąpienia. Opierają się one bowiem na absurdalnym założeniu, że w kolejnych dziesięcioleciach nadal będziemy kończyć naszą aktywność w wieku ustalonym ponad sto lat temu.

Droga do racjonalnych ogólnospołecznych rozwiązań i indywidualnych decyzji jest w Polsce o tyle ułatwiona, że nie musimy czekać na zaoferowanie przez polityków jakichś „zachęt” do dłuższej pracy, za które jako pracujące społeczeństwo będziemy musieli dodatkowo zapłacić. Zachęta jest bowiem wbudowana w strukturę obecnego powszechnego systemu emerytalnego w postaci silnej progresji wysokości emerytury, gdy opóźni się rozpoczęcie jej pobierania. Przy czym to nie wymaga dodatkowego finansowania.

Skorzystanie z tego mechanizmu jest zdecydowanie opłacalne, co widać dzięki prostocie i przejrzystości tego systemu. Dzięki nim – o ile oderwiemy się od myślenia według zasad poprzedniego systemu, możemy dostrzec to, co tamten zlikwidowany ćwierć wieku temu system ukrywał.

O autorze

Marek Góra

Profesor Marek Góra (SGH) zaprojektował (wraz z Michałem Rutkowskim) funkcjonujący w Polsce od 1999 r. system emerytalny oparty na przejrzystej indywidualnej wymianie międzypokoleniowej.

Postulat czterodniowego tygodnia pracy jest od pewnego czasu obecny w publicznej dyskusji w wielu krajach, także w Polsce. Ma on swoich zwolenników, ale także przeciwników. Trudno bowiem ocenić różnorakie skutki takiej zmiany dla społeczeństwa. Przy czym najprostszy argument za tym rozwiązaniem, mówiący, że przecież pół wieku temu jako standard wprowadzony został pięciodniowy tydzień pracy zamiast sześciodniowego, jest przewrotny. Można bowiem postulować od razu wprowadzenie tygodnia trzydniowego albo nawet dwudniowego? Argumenty „za” byłyby takie same, jak w przypadku tygodnia czterodniowego.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację