Trudno o bardziej sztuczną awanturę w polskiej polityce, jak ta o unijne pieniądze na zbrojeniówkę. W narracji przedstawicieli PiS atakującej obecny obóz rządzący niewiele trzyma się kupy: wnioski przygotowywano jeszcze za rządów Zjednoczonej Prawicy, w tym dwutygodniowego gabinetu Mateusza Morawieckiego. Opiewały na, delikatnie mówiąc, niewielką kwotę – 11 mln euro – były ponoć nie najlepiej przygotowane, łącznie z błędami formalnymi. Termin składania wniosków mijał 13 grudnia, kiedy rząd Donalda Tuska zaczynał pracę. I co Tusk miał zrobić ze złożonymi już wnioskami, na kształt których nie miał żadnego wpływu?
2,1 mln euro na amunicję z Polski to śmieszne pieniądze. Winni nasi politycy?
Brutalnie prawdziwa jest natomiast końcowa suma, którą polska zbrojeniówka uzyska od Unii na rozwój produkcji amunicji – 2,1 mln euro. To w przemyśle obronnym po prostu śmieszne pieniądze. Oczywiście, tropiciele spisków już podnieśli głowy, wietrząc układ brukselsko-berliński, który miał spowodować, że czołowym beneficjentem dotacji został przemysł niemiecki. Jednak dosyć trudno w ramach tej konstrukcji wytłumaczyć mocny zastrzyk pieniędzy dla Norwegii, która nawet do Unii nie należy, jest członkiem Europejskiego Obszaru Gospodarczego. No i posiada bardzo dobrze rozwinięty, wręcz wzorcowy, przemysł obronny.
Liczba producentów broni i amunicji w poszczególnych krajach Europy
Tymczasem tych 2,1 mln euro jest jakimś odzwierciedleniem tego, co się dzieje w polskiej zbrojeniówce. Potencjał mamy olbrzymi, kilka dobrych produktów również. I wieczne, fundamentalne problemy. Za rządów Zjednoczonej Prawicy szefowie narodowego czempiona przemysłu obronnego, czyli państwowej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, zmieniali się średnio co rok. Co prezes, to inna koncepcja działania PGZ. Takie koncepcje mają z reguły kolejni ministrowie oraz aktualnie rządzące formacje polityczne.