Gabinet premiera Mateusza Morawieckiego pochylił się nad smutnym losem kredytobiorców, którzy po podwyżkach stóp procentowych muszą płacić nawet dwa razy większe raty swoich kredytów hipotecznych. Wedle przyjętego we wtorek przez rząd projektu kredytobiorcy będą mogli liczyć na wakacje kredytowe i na obniżenie oprocentowania. Te rozwiązania są bardzo atrakcyjne, przykładowo – jak szacują eksperci – tylko wakacje od spłaty zobowiązań to równowartość obniżki stóp procentowych o 1,5 pkt proc. Sami zainteresowani z pewnością się więc ucieszą. Gorzej jednak, że wśród beneficjentów tej propozycji mogą być w zasadzie wszyscy kredytobiorcy, bez względu na to, czy mają problem z obsługą zadłużenia, czy nie.
Takie podejście pokazuje, że rząd PiS ma szeroki gest. Zresztą nie tylko w tej kwestii. Gdy na początku roku inflacja poszybowała do poziomów niewidzianych od 20 lat, władza zareagowała szybko, zdecydowanie wprowadzając tarcze antyinflacyjne. Obniżyła wówczas stawki podatku VAT na żywność, energię czy paliwa, co oznacza, że z tego instrumentu korzystają wszystkie gospodarstwa domowe, niezależnie, czy inflacja rzeczywiście obniża ich poziom życia, czy też nie.
Podobnie jest z wielką reformą PIT, która była promowana jako bardziej sprawiedliwy system podatkowy i zdjęcie ciężarów z osób najmniej zarabiających. Skończyło się zaś na tym, że reforma przyniesie zyski niemal wszystkim podatnikom, wykluczona ma być jedynie garstka osób o naprawdę wysokich zarobkach. Można tu jeszcze dodać dawniejsze propozycje rządu, takie choćby jak trzynasta i czternasta emerytura czy program 500+, czyli transfery, które trafiają do szerokiego grona odbiorców bez względu na to, czy potrzebują tego wsparcia czy nie.
Ekonomista prof. Bogusław Grabowski w jednym z wywiadów komentował, że to objaw „skrajnej nieudolności polityki rządu, który – chcąc uniknąć niepokojów społecznych – zasypuje problemy” dodatkowymi pieniędzmi publicznymi. A główny ekonomista FOR Sławomir Dudek wytyka, że władza publiczna „zrzuca pieniądze z helikoptera”, czyli dla wszystkich i niemal na wszystko. I aż strach się bać, co będzie w kolejnych miesiącach, gdy decyzje polityków o uruchomieniu jakichś nowych tarcz czy programów szerokiego wsparcia będą się dokonywać pod dyktando zbliżających się wyborów parlamentarnych.
Problem jednak w tym, że nie ma darmowych obiadów. Nie dość, że działania rządu podsycają inflację, to jeszcze generują wysokie koszty. Bezpośrednio te koszty ponosi rząd w postaci deficytu w kasie państwa i wzrostu długu czy sektor bankowy – jak to ma być w przypadku pomocy dla kredytobiorców. Ale pośrednio za wszystko będziemy musieli zapłacić my w postaci wyższych podatków, danin, opłat i rachunków.