W Polsce ubywa świń. Na naszych oczach realizują się podstawowe prawa ekonomii – mniejsza podaż to wyższe ceny. I właśnie w czwartek GUS podał, że ceny wieprzowiny zaledwie w ciągu miesiąca skoczyły o 49 proc. To nie koniec: w ujęciu rocznym drób podrożał o 40 proc., mleko o blisko 30 proc.
Królową podwyżek jest pszenica, droższa o 61 proc. Nie czas na uspokajanie, że nam, dużemu producentowi, zboża nie zabraknie, bo jednak spora część świata kupowała zboże z Ukrainy. A ten rynek właśnie – dosłownie – płonie i nikomu zboża nie sprzeda (nie wiadomo nawet, czy je zasieją). Na świecie zapanowała ogromna niepewność.
Czytaj więcej
Wzrost cen skupu produktów rolnych szokuje. W marcu, w porównaniu z lutym, były one wyższe o 15,9 proc., a w ciągu roku wzrosły o 35,9 proc. Trzoda chlewna podrożała w samym marcu o 49,2 proc.
Do tego dochodzą oczywiście podwyżki cen energii – ropy, gazu, prądu. Pewien producent żywności zauważył ostatnio na łamach „Rzeczpospolitej”, że jeszcze nie widział takiej sytuacji, by podrożały wszystkie składniki produkcji. Kolejne kryzysy odsłaniają mielizny naszego rynku spożywczego, wartego rocznie 350 mld zł. Maleje produkcja mięsa, bo pandemia podwyższyła koszty produkcji, ale globalne ruchy na świecie obniżyły ceny wieprzowiny. Mało kto pamięta, że ceny polskiej szynki zależą od giełdy we Frankfurcie i duńskich prosiąt.
By móc uspokoić konsumentów, rząd tworzy holding spożywczy – bez jawnego modelu biznesowego, a siłą swoich 15 spółek będzie miał wartość zaledwie 1 proc. rynku żywności. Gdzie tu wartość dodana? – pytają mnie wszyscy eksperci. Władze, widząc tę spiralę podwyżek, machają szabelką, dosypują pieniędzy konsumentom. Jednak budżet państwa nie jest bez dna, nie ochroni przed szalejącą inflacją, rząd nie kupi zapasów, by wyżywić cały kraj. Warto wreszcie usiąść i przygotować plan na kryzys, który coraz głośniej puka do naszych drzwi. Choć raz uprzedźmy zagrożenie, zamiast reagować dopiero na klęskę.