Jeszcze w Mołdawii uchodźcy ukraińscy mogli wymienić hrywny, ale po słabym kursie, ale już w Rumunii nikt hrywien nie chciał – relacjonował niedawno mój redakcyjny kolega.
W Polsce podobnie: są duże miasta, gdzie nie da się sprzedać ukraińskiej waluty, choć w sąsiednich to jeszcze możliwe. W Warszawie ustawiły się przy ul. Świętokrzyskiej kolejki zdesperowanych uchodźców do kantoru, który skupował hrywny w zasadzie charytatywnie, bo popyt na ukraińską walutę zniknął wraz z wybuchem wojny.
Czytaj więcej
Kantory z uwagi na dużą podaż ukraińskiej waluty zaczęły odmawiać jej skupu. Tylko nieliczne firmy dają taką szansę. Wkrótce pomoże też NBP i PKO BP.
To ma się zmienić. Po apelach rzecznika praw obywatelskich NBP poinformował, że w porozumieniu z nim największy polski bank PKO BP ma w tym tygodniu uruchomić skup hrywien. To potrzebne działanie humanitarne: zwraca godność ludzką uchodźcom, którzy stracili miejsce do życia, a teraz często nie mogą skorzystać nawet z drobnej części przywiezionych oszczędności. Jest jednak limit wymiany gotówki – 10 tys. hrywien na dorosłego. To dwie trzecie przeciętnej pensji w Ukrainie, ale u nas to zaledwie ok. 1300 zł, niewiele ponad połowa minimalnej polskiej pensji netto.
Ukraińcy w krytycznym momencie zostali z pieniędzmi w praktyce niewymienialnymi. Zastanawiałem się, jak czułbym się w podobnej sytuacji, gdyby szalony polityk z Kremla napadł także na Polskę, co nie jest tak niewyobrażalne jak jeszcze miesiąc temu. Co bym myślał, dojechawszy do Frankfurtu czy Lyonu, z plikiem ciężko zapracowanych złotych, za które nie mógłbym kupić nawet kanapki czy litra benzyny.