Inflacja – wyobrażona raczej niż faktyczna – zdaje się odbierać wielu komentatorom zdolność do rzeczowego osądu zjawiska. Obficie rodzą się interpretacje niepoprawne, przytaczane są „fakty" nieprzystające do rzeczywistości oraz formułowane raczej egzotyczne projekty naprawy sytuacji. Przykładem jest tekst Dariusza Macieja Grabowskiego „O wyższości waloryzacji" („Rzeczpospolita", 15 grudnia 2021).
Kto podnosi stopy, a kto nie
Tak jak zdecydowana większość komentatorów, w swej diagnozie dr Grabowski nie oszczędza Narodowego Banku Polskiego. Jednak ma on za złe nie to, że RPP długo nie podnosiła stóp procentowych. Wręcz przeciwnie, uznaje on „za błąd NBP bezwolne naśladowanie i opóźnione kopiowanie decyzji oraz działań banków zachodnich i Rezerwy Federalnej polegające na podnoszeniu stóp procentowych". No i tu mamy czynienia z istnym qui pro quo... Do podnoszenia stóp palą się, już od dosyć dawna, banki centralne Czech i Węgier, a nie „banki zachodnie". Ani Fed, ani Europejski Bank Centralny nie podnoszą stóp procentowych. Tylko Bank Anglii podniósł właśnie swoje stopy – zresztą minimalnie. Kto tu więc kogo naśladuje?
Dostaje się nie tylko NBP. Jeszcze bardziej polityce społecznej i fiskalnej ostatnich lat. W szczególności ma on za złe „politykę rozdawnictwa", co jakoby ma skutkować erozją motywacji do pracy. „Dziś w rodzinach pracowniczych płace stanowią około połowy dochodu, zaś dopłaty z polityki socjalnej przekraczają 30 proc. Taka proporcja skłania część obywateli do zadania sobie pytania – czy jest sens pracować?".
Otóż według najnowszych danych GUS (Badania Budżetów Gospodarstw Domowych za 2020 r.) w rodzinach pracowniczych dochody z pracy najemnej stanowią średnio ponad 80 proc. dochodu rozporządzalnego! „Polityka rozdawnictwa" w Polsce jest zjawiskiem wyobrażonym raczej niż rzeczywistym. Co oczywiście nie znaczy, że jakaś część obywateli nie zastanawia się nad sensem pracy. Ponieważ jednak w porównaniu z innymi nacjami Polak przepracowuje w roku wyjątkowo dużo czasu, a stopa bezrobocia w Polsce jest na rekordowo niskim poziomie, ewidentnie z owego „zastanawiania się nad sensem zarobkowania" nic praktycznie nie wynika.
Irytuje dr. Grabowskiego także podnoszenie płacy minimalnej („wzrosła o 70 proc. od 2015 r. W tym czasie wydajność pracy zwiększyła się nieznacznie..."). Otóż, płaca minimalna wzrosła o ok. 60, a nie o 70 proc. Natomiast średnia wydajność pracy (PKB na jednego pracującego) nie wzrosła „nieznacznie", ale o ponad 26 proc., oczywiście w cenach bieżących (w cenach stałych wzrosła o ponad 18 proc.). To zresztą nie jest szczególnie istotne. Wzrost płacy minimalnej należałoby zestawiać nie ze średnim wzrostem wydajności pracy, ale ze wzrostem wydajności osób z płacą minimalną.