Choć prezes Adam Glapiński na wstępie piątkowej konferencji prasowej zaznaczył, że NBP nie bierze udziału w trwającej kampanii wyborczej i zaapelował, by go w nią nie mieszać, można było odnieść wrażenia, że jednak wziął w niej udział. Choć nie wprost – co to, to nie.
Straszak drogiej energii idzie w ruch
Cały początek konferencji prezes poświecił dowodzeniu, że inflacja długo jeszcze pozostanie na podwyższonym poziomie i nie można jeszcze myśleć o obniżce stóp NBP z winy drożejącej energii elektrycznej. Grozę sytuacji podkreślał wykres pokazujący, że Polska jest numerem jeden w Europie podwyżek cen energii.
Prezes precyzyjnie wskazał, o ile podskoczy inflacja, gdy skończy się okres mrożenia cen prądu przez rząd. To na pewno słuchacze zapamiętają, bo już informacja, że możliwa jest obniżka taryf energetycznych i skoku cen po odmrożeniu jednak nie będzie, to wiedza niezbyt powszechna.
Ceny energii to słaby argument
Droga energia zawsze idzie na rachunek rządzących – kiedyś PiS, teraz Koalicji 15 X – złośliwcy mogą więc odnieść wrażenie, że wystąpienie prezesa, którego owa koalicja chce postawić przed Trybunałem Stanu, nieprzypadkowo zostało tak skonstruowane. Drogi kredyt, wysokie raty – wiecie sami, czyja to wina.
Taka interpretacja jest tym bardziej prawdopodobna, że ceny energii (podobnie jak żywności), jako zależne w dużym stopniu od rynków międzynarodowych, raczej nie są uwzględniane przy planowaniu krajowej polityki pieniężnej. Bo po prostu nie ma ona na nie wpływu.