Dynamiczny rozwój cyfrowych platform w ostatnich latach, w tym synonimu tej rewolucji, czyli Ubera, długo odbierano jako oznakę postępu i konsekwencję wywołanych technologią cywilizacyjnych zmian. Oto bowiem platformy ujarzmiły internet, który daje możliwość pracy każdemu, o każdej porze, często z dowolnego miejsca globu, i otworzyły niespotykane dotąd możliwości, pośrednicząc w świadczeniu najróżniejszych usług, łącząc wykonawcę z zamawiającym. Biznesowy majstersztyk. Ale gdy kurz zachwytu opadł, okazało się, że za owym internetowym oświeceniem idzie etos pracy znany niemalże z XIX-wiecznych fabryk. Platformy zarabiają, korzystając z pracy osób, które de facto nie są ich pracownikami. W wielu przypadkach nowatorskie rozwiązania wyprzedzające dotychczasowe regulacje balansowały na granicy prawa lub wręcz funkcjonowały w szarej strefie. I w głównej mierze winą za taki stan rzeczy należy obarczyć nie operatorów pośredniczących w usługach, ale fakt, że przepisy nie nadążają za innowacjami.

Ideą, która z założenia przyświeca start-upom, jest bowiem dokonanie tzw. disrupt. W ten sposób za oceanem określa się nowatorskie, przełomowe technologie, które „zakłócają" zastaną rzeczywistość. I tak było ze wspomnianym Uberem i innymi platformami na rynku przewozu osób, ale też z Airbnb, Deliveroo czy start-upami rozwijającymi usługi w duchu sharing economy (z ang. ekonomii współdzielenia).

Wywróciły one rynek pracy, najmu, dostaw i transportu do góry nogami. Przykłady można mnożyć. Nadszedł więc już czas, by ujarzmić internetowe platformy, które prowadzą agresywną strategię biznesową, opartą na przerzucaniu ryzyka związanego z prowadzeniem działalności na swoich użytkowników. Autostrada do opracowania przepisów poprawiających warunki zatrudnienia czy obligujących do zatrudniania została już w wielu krajach otwarta. We wrześniu Sąd Okręgowy w Amsterdamie orzekł, że kierowcy, którzy oferują swoje usługi w Holandii za pośrednictwem Ubera, nie są samodzielnymi przedsiębiorcami, lecz jego pracownikami – platforma musi więc ich zatrudnić. Podobnie orzekły też sądy we Francji, w W. Brytanii i Kalifornii. Kolejne sprawy prowadzone są w Szwajcarii i Belgii. Teraz czas na Polskę.