Powstanie Funduszu Odbudowy oznacza długo oczekiwany przełom. Emisja wspólnych obligacji oznacza pojawienie się nowego źródła finansowania gospodarki europejskiej, która ma się stawać coraz bardziej proekologiczna i zinformatyzowana.
Trudno jednak nie brać pod uwagę sporów, jakie poprzedziły powstanie Funduszu Odbudowy. Ich ostrość skłania do ostrożności i zakładania, że integracja europejska będzie postępować, ale – podobnie jak w przeszłości – nadal będzie się to działo w rozczarowująco wolnym tempie. A było tak, niestety, od samego początku.
Jak po grudzie
Przypomnijmy, że jednym z powodów, które przyspieszyły powstanie strefy euro, było dążenie do zapobieżenia powtarzaniu się ataków spekulacyjnych przeciwko walutom europejskim, które na początku lat 90. stały się bardzo częste w wyniku zliberalizowania krótkoterminowych przepływów kapitałowych. By rozwiązać ten problem, postanowiono przyspieszyć wprowadzenie wspólnej europejskiej waluty (nazwano ją euro dopiero w 1995 r.), by powstał jeden wspólny rynek walutowy – zbyt duży, by można go było atakować.
Aż prosiło się wtedy, by stworzyć od razu także wspólny rynek obligacji skarbowych, ponieważ i on byłby zbyt duży, by można go było łatwo atakować. Gdyby tak się stało, nie bylibyśmy świadkami gwałtownego kryzysu na rynku długu publicznego w strefie euro w latach 2010–2012. A skala tego kryzysu była – przypomnijmy – tak duża, że rozpad strefy euro wisiał w powietrzu.
Hans-Werner Sinn, jeden z najbardziej znanych niemieckich ekonomistów [były wieloletni szef monachijskiego instytutu ifo – red.], nie przypadkiem pisał wtedy, że niektóre kraje strefy euro mogłyby ją opuścić na jakiś czas. Na szczęście zwyciężyły kompetencje i determinacja Mario Draghiego, który latem 2012 r. uspokoił sytuację, dając rynkom do zrozumienia, że kierowany przezeń EBC użyje całej swojej mocy (prawa do nieograniczonej emisji płynnych rezerw), by ustabilizować rynki obligacji.