Zmieniają się czasy i sposoby prezentowania przewidywań zdarzeń gospodarczych. Termin "prognoza" traci tradycyjne znaczenie. Coraz częściej odnosi się do oczekiwań, a nie do rezultatów obliczeń z zastosowaniem naukowych metod i narzędzi.
Prognozą określa się dziś średnią arytmetyczną z ankietowania dziesięciu anonimowych osób, najczęściej dzień przed ogłoszeniem istotnej dla rynku informacji gospodarczej. Komunikaty w mediach brzmią mniej więcej tak: w ubiegłym kwartale/miesiącu parametr "x" (PKB, inflacja itd.) znalazł się poniżej/powyżej prognozy ekspertów "y" procent i wyniósł "z" procent. Jest to przeniesiony żywcem na nasz grunt zwyczaj z USA.
Twórczy wkład w ewolucję znaczenia słowa prognoza ma także GUS, stosując je do podsumowania wyników ankietowego badania jakościowego, jakim jest test koniunktury. Przedsiębiorcy wyrażają w nim oczekiwania poprawy, pogorszenia lub braku zmiany klimatu koniunkturalnego i te oczekiwania są podstawą dla prognoz GUS.
W innych dokumentach rządowych pojawiają się scenariusze rozwojowe. Zwykle mamy scenariusze optymistyczne, bazowe i pesymistyczne. Są one formułowane, jak przypuszczam, na podstawie prognoz. Nie do końca jasnym sformułowaniem są "projekcje", termin nieobcy wielu dokumentom.
Już prawie zapomniane urzędy, jak Centralny Urząd Planowania, uwielbiały prognozy ostrzegawcze. Chodziło w nich najprawdopodobniej o wywarcie wpływu na decydentów w sprawie podejmowania lub niepodejmowania decyzji gospodarczych mogących przynieść skutki, które nie odpowiadały tym urzędom.