Wyjaśnijmy to sobie, bo czytając ostatnie informacje o wynikach stress testów przeprowadzonych na Starym Kontynencie, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z zaniedbanymi, zdezelowanymi jednostkami, w których nie obowiązują żadne normy bezpieczeństwa. Organizacje ekologiczne mówią o zagrożeniu. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy: panika w mediach dobrze się sprzedaje i różne grupy interesów próbują ten fakt wykorzystać.

Tymczasem elektrownie jądrowe stoją, jak stały. Od czasu do czasu słychać ewentualnie o jakimś wycieku, ale wtedy dopiero w ostatnim akapicie depeszy pisze się, że wyciekła para, a nikt nie został poparzony.

A czy byli kiedyś państwo w elektrowni jądrowej??Wchodząc na jej teren, dostaje się do kieszeni licznik Geigera (nie wspomnę nawet o wielu innych środkach ostrożności). I po kilkugodzinnym zwiedzaniu wskazuje on równo zero. Co więcej, nie jest tak, że w Europie buduje się elektrownie w miejscach silnej aktywności sejsmicznej. Nie tylko dlatego, że jej u nas prawie wcale nie ma. Pod budowę wybierane są też miejsca, które gruntownie zbadano od strony geologicznej, o wystarczająco niskim ryzyku wstrząsów. Tsunami w Europie, mimo globalnego ocieplenia, też za prędko nie musimy się obawiać. A gdyby jednak coś się stało, to elektrownie mają zaawansowane systemy bezpieczeństwa.

Dlatego nie dziwią mnie reakcje lokalnych społeczności we Francji i Finlandii, które nie zaprzątają sobie głowy larum w mediach i korzystają z tego, że w okolicy rozwija się biznes, a energia elektryczna z atomu jest stosunkowo tania.