Powszechne jest oczekiwanie, że w dłuższej perspektywie Polska (i inne „nowe" kraje członkowskie UE) dogonią, albo nawet przegonią, Europę Zachodnią pod względem poziomu rozwoju gospodarczego (i dobrobytu). Oczekiwanie to bywa uzasadniane doświadczeniem ostatnich 20 lat, które pozwoliło zmniejszyć dystans dzielący Polskę od Zachodu pod względem PKB per capita. Wedle danych OECD (z 2017 r.) PKB na jednego mieszkańca Polski osiągnął 56,3 proc. poziomu Niemiec. W 2005 r. wskaźnik ten nie sięgał nawet 45 proc.
Jeszcze lepiej prezentują się dane o spożyciu indywidualnym (ogółem) – to 64 proc. W spożyciu mięsa i jego przetworów Polak już w 2017 r. „bił Niemca" o ponad 10 proc.!
Do pewnego stopnia sukces zmniejszania dystansu z ostatnich dwóch dekad zawdzięczamy nie tylko uwolnieniu rezerw wydajności i wzrostu uśpionych w latach „gospodarki planowej". Istotne było też to, że te dwie dekady były dla Europy Zachodniej (i Niemiec) czasem stagnacji i okresowo recesji wywołanej błędną orientacją polityki unijnej, w tym wprowadzeniem wspólnej waluty. Strefa euro, przytłoczona bezrobociem, dreptała w miejscu i nie wykorzystywała całego swojego potencjału produkcyjnego.
Dysproporcja inwestycji
Pod jednym względem pościg za Europą Zachodnią, a zwłaszcza Niemcami, nie przedstawia się mimo wszystko korzystnie. W przeliczeniu na mieszkańca wolumen inwestycji brutto w środki trwałe w Polsce jest niski: w 2017 r. sięgał on 41,6 proc. poziomu Niemiec. Dysproporcja w zakresie inwestycji w maszyny i urządzenia produkcyjne jest jeszcze większa – wskaźnik ten sięga ledwie 40,6 proc. poziomu niemieckiego. Co to oznacza? Otóż jeśli na 1000 obywateli Polski instaluje się, np. dziesięć robotów przemysłowych, to na 1000 obywateli Niemiec w tym samym czasie – 25.
Dysproporcja w zakresie inwestycji w maszyny i urządzenia produkcyjne utrzymuje się już od dawna. Należy też zwrócić uwagę na to, że pod tym względem Polska wyraźnie ustępuje partnerom z Grupy Wyszehradzkiej: Węgrom (56 proc. poziomu Niemiec), Słowacji (65 proc.) i Czechom (76 proc.), nie mówiąc już o Szwecji (130 proc.), USA (136 proc.) czy Szwajcarii (blisko 200 proc.).