Wyjaśnień jest kilka – przede wszystkim utrudniająca negocjowanie nowych programów wsparcia zmiana warty w Komisji Europejskiej, ale także w polskim rządzie.
Stało się to, przed czym przestrzegali specjaliści: fundusze ze „starego" budżetu UE 2007–2013 skończyły się, a nowych jeszcze nie ma. Unijny dopalacz, na którym polska gospodarka szparko przemknęła przez światowy kryzys, zarzęził i z braku paliwa zgasł.
Rozczarowane są wielkie firmy, przyzwyczajone czerpać garściami z tego źródła, ale przede wszystkim małe i średnie. To głównie do nich w nowym rozdaniu miałoby trafiać wsparcie Brukseli. Sprawdziły się ostrzeżenia, by przedsiębiorcy nie budowali strategii biznesowych na dotacjach z Unii, ale zwyczajnie na rynkach i klientach, dzięki którym działają. Słowem: by liczyli głównie na siebie.
Dobrze, że pieniądze z UE w końcu dotrą, bo przyspieszą rozwój firm i regionów, ale sześć lat minie jak z bicza trzasło i to źródełko wyschnie. Wtedy polski biznes będzie musiał stanąć twardo na własnych nogach – bez podpórek fundowanych na koszt podatnika z Niemiec, Holandii czy Szwecji. To samo dotyczy polskich regionów i całego państwa.