Nie pomogą pelargonie i równo przystrzyżona trawa. Nic nie da hamak rozwieszony na widoku, zachęcający do relaksu. Jeśli cena domu jest zawyżona, kupiec nie przyjdzie. No, może jakiś oglądacz.
Pośrednicy przyznają, że o tej porze roku ruch na rynku domów jest tradycyjnie większy. Ci, którzy marzą o porannej kawie na tarasie, poszukują szczęścia na podmiejskich osiedlach. Okazuje się jednak, że do kupienia najwięcej jest domów, których nie chce nikt.
Pośredników nie dziwi czas sprzedaży domu liczony w latach. Szczególnie gdy chodzi o budynki mające powyżej 150 mkw., rozłożyste, z pomieszczeniami na kilku poziomach. Nie dość, że są trudne do ogrzewania, to także bardziej kosztowne w utrzymaniu i mniej praktyczne w użytkowaniu.
Tych cech zdają się jednak nie dostrzegać właściciele, którzy chcą się pozbyć takich nieruchomości. Utrzymują więc ceny wywoławcze na wysokim, od miesięcy niezmienionym poziomie, licząc, że kogoś tak zachwyci okolica lub ogród, że zainwestuje. Zakupy emocjonalne zdarzają się w takich przypadkach, ale jak mówią agenci, sporadycznie, gdy stawka jest zaporowa.
Jeśli jednak w ofercie pojawi się mały dom, do 120 mkw., zbudowany w ostatnich 20 latach, dobrze skomunikowany z miastem, nie czeka długo na nabywcę. No, chyba że jest to szeregowiec bez działki, przy ruchliwej trasie, 20 km od miasta i za 600 tys. zł.