Sumienie to pamięć, a pamięć to świadomość. Bez świadomości, a więc bez sumienia, nie byłoby człowieka. Byłby tylko jakiś mechanizm do odbierania przelotnych i przemijających wrażeń (...)" – napisał Stanisław Rembek, a słowa znakomitego pisarza można z powodzeniem odnieść do autora wspomnień z PRL Zdzisława Dostawa, zatytułowanych „Pod prąd". Pod rządami komuny przeżył 47 lat i ten okres pragnął po latach zawrzeć w książce. Tym, co w niej uderza, to właśnie świadomość Zdzisława Dostawa, który siermiężną i groteskową rzeczywistość tamtego czasu potrafił opisać z punktu widzenia człowieka zachowującego własne sumienie.
Prawdziwe „życie pod prąd" zaczęło się dla urodzonego w 1942 roku Zdzisława Dostawa wówczas, gdy w połowie lat 60., jako świeżo upieczony magister ekonomii SGPiS, zaczynał tak zwane dorosłe życie. Opisy rozmaitych jego miejsc zatrudnienia, ludzi, których tam spotykał, pijatyk z nimi, przekrętów na wielką i małą skalę, składają się na swoistą kronikę „socjalistycznej ojczyzny", utkaną z zapyziałości, złodziejstwa i bezprawia rządzących. Czytając niektóre partie książki, sam siebie pytałem, czy to wszystko naprawdę było możliwe? Komunę pamiętam dobrze, ale w ostatniej, schyłkowej i gnijącej fazie jej istnienia w latach 80. Dla młodszych ode mnie „Pod prąd" jest pozycją opowiadającą o świecie niewyobrażalnym w swej głupocie, faryzeizmie i małości. Dostaw do partii wciąż się nie zapisywał, choć partyjni koledzy-złodzieje patrzyli z niedowierzaniem. – No jak to, Zdzisieńku kochany? – zdają się mówić ze stron książki – miałbyś przecież tyle możliwości, po co tak się szarpać? Szarpał się do końca istnienia PRL.
Ważne strony książki dotyczą opisu bezkarności Służby Bezpieczeństwa, wszechwładnego aparatu umiejscowionego na rozmaitych szczeblach we wszystkich przedsiębiorstwach, pasożytniczego tworu, który bezwzględnie łamał życiorysy i wciągał w swoje tryby wciąż nowe osoby. Milicja, bezpieka, towarzysze z MSW, ich działania będące jawnym zaprzeczeniem jakiegokolwiek sprawiedliwego porządku. Zdzisław Dostaw też otrzymał swoją szansę. Pewnego dnia podwiózł miłego, elegancko ubranego mężczyznę, który płacąc za kurs i za butelkę wódki (kierowca przezornie zawsze woził jedną w bagażniku), wręczył mu wizytówkę, na której widniała jego wysoka funkcja w MSW. Po kilku latach, borykając się z trudnościami paszportowymi, bohater zadzwonił pod podany na kartoniku telefon. Został miło, przyjacielsko przyjęty. Błąd, z którego trudno było mu się potem wywinąć. Wywinął się, co świadczy o tym, że było można, że nie każdy musiał zostać kapusiem, jak chcą nam to obecnie wmówić pozujący na ofiary systemu byli kapusie.