Uczestniczyłem w wielu dyskusjach, które wyglądały w taki sposób. To moje słowa się przekręcało i w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że mnie to męczy, więc przestałem zawracać sobie głowę wirtualnymi sporami w sieci. Zamiast gadać, wolę działać, bo efektywność człowieka określa się po wynikach. Zdałem sobie również sprawę, że istnieje naprawdę niewielu ludzi, którzy umieją dobrze, logicznie dyskutować, co powoduje pewien rodzaj samotności. Bo choć używamy tego samego języka, nie rozumiemy się. Między innymi o tej samotności będzie moja czwarta powieść, „Paradoks”, nad którą obecnie pracuję.
Ostatnimi czasy w szkołach na pytanie o czytanie książek, popularność zyskały takie odpowiedzi, jak m.in. „Ulubiona lektura to… streszczenie.”. Dlaczego jednak warto czytać?
Odwiedziłem na spotkaniach autorskich z młodzieżą już dziesiątki szkół i zawsze, zanim przechodzę do omówienia swoich książek, uświadamiam młodych, że za ich niechęć do czytania odpowiadają właśnie lektury. To lektury w największej mierze odpowiadają za spadek czytelnictwa w Polsce i uważam je za najgorsze zło. Dlaczego? W dobie internetu, kiedy chcemy mieć wszystko podane szybciej, przystępniej, zwięźlej, przyjemniej (z czego wynika popularność memów i stron takich jak Kwejk), lektury, jako napisane archaicznym, trudnym językiem, którego czytanie nie sprawia przeciętnemu odbiorcy żadnej przyjemności, są niedopasowane do czasów. Lektury męczą i nudzą, przez co czytanie kotwiczy się dzieciom w głowie jako bolesny i nudny obowiązek. Tymczasem istnieją książki, których czytanie sprawia prawdziwą przyjemność. Może być Pan pewien, że gdyby młodzież czytała w ramach lektur „Harry’ego Pottera” zamiast „Krzyżaków”, czytelnictwo w Polsce by rosło. Bo to się czyta z zapartym tchem, to się pochłania, to świetna zabawa. Z tych rozważań wynika jeszcze jeden ciekawy wniosek: dopasowany do obecnych realiów warsztat pisarza to wręcz pojęcie socjologiczne, które ulega bezustannym przekształceniom. Niedawno przeczytałem klasyczne opowiadanie Edgara Allana Poego „William Willson”. Jakaż to była męka! Zwróciło moją uwagę, że technika pisania w tym tekście totalnie nie współgra z tym, co można przeczytać w poradnikach dla współczesnych pisarzy, nawet napisanych przez znawców literatury z tytułami naukowymi. Na przykład – w zdaniach było pełno przysłówków, których powinno się unikać, gdyż źle wpływają na rytm czytania, o czym w swoim poradniku pisze nawet Stephen King. Dalej – całe mnóstwo abstrakcyjnych pojęć, czyli określających rzeczy, których nie można dotknąć i wyobrazić sobie jako obrazy. Takie pojęcia to na przykład… pojęcie i przykład (śmiech). Kiedy, drogi czytelniku, czytasz jakieś zdanie i nie jesteś w stanie zrozumieć go ani za pierwszym, ani za drugim razem, choć rozumiesz wszystkie pojedyncze słowa, najpewniej to, co czytasz, zawiera za wiele abstrakcji. Znowu – nie współgra to z dobą internetu i założeniami: szybciej, zwięźlej, przystępniej, bardziej zrozumiale. Po trzecie – niepotrzebne słowa, wątki i opisy. Ludzie od zawsze kochali opowieści. Kiedy spotykamy się ze znajomymi i opowiadamy sobie, co u nas słychać, nie poświęcamy jednej czwartej czasu na opis miejsca, w którym rozegrała się dana historia. Bo to nie jest w niej istotne. Tymczasem we wspomnianym opowiadaniu pierwsza ćwiartka to jeden wielki opis szkoły. Przepraszam, może kogoś urażę, podnosząc rękę na świętość, jaką dla niektórych jest klasyka literatury, lecz gloryfikowanie jej i zmuszanie młodzieży do jej czytania będzie skutkować dalszym spadkiem czytelnictwa w Polsce. Inna sprawa to to, że młodzi ludzie na ogół nie mają pojęcia, że mogą zaproponować nauczycielowi lekturę. Owszem, muszą przerobić program, lecz gdyby zdarzył się wolny slot, mogą w tym czasie omówić to, na co mają ochotę. Również uświadamiam o tym młodzież i zachęcam nauczycieli czytających ten wywiad, by „pouczyli” w tej kwestii swoich podopiecznych.
Przechodząc do pytania, które zadał Pan na początku: dlaczego warto czytać? Odpowiedzi są dwie. Po pierwsze: zdać sobie sprawę, że istnieją powieści, których czytanie może być świetną rozrywką, że nie wszystkie książki napisano jak lektury i można sięgać po nie dla przyjemności. Po drugie: żaden twór kultury nie rozwija naszej wyobraźni tak jak książka. Bo czytając słowa, musimy wyobrazić sobie obrazy, które za nimi się kryją, nawet czytając najgorszą, badziewną szmirę. Kiedy napiszę „różowy słonik”, automatycznie wyobraża Pan to sobie, podczas gdy zobaczy pan obrazek różowego słonika lub film, w którym takie coś się pojawia, nie używa Pan wyobraźni w ogóle, gdyż wszystko ma Pan podane na tacy. Oczywiście istnieją również filmy trudniejsze, pełne symboli, metafor i niedopowiedzeń, które po seansie trzeba ułożyć sobie w głowie, ale i tak uważam, że gorzej ćwiczą wyobraźnię niż jakakolwiek beletrystyka, bo wciąż w największej mierze operują obrazem. Podsumowując, regularnie czytanie książek ubogaca naszą wyobraźnię. Bogata wyobraźnia to z kolei bogata kreatywność. Bogata kreatywność to z kolei potęga, która ułatwia życie i pozwala rozwiązywać problemy. Nie ma przypadku w tym, że najpotężniejsi i najbogatsi ludzie na świecie regularnie czytają.
O Arturze Urbanowiczu ludzie w Polsce usłyszeli tuż po premierze książki pt. „Gałęziste”. Rozpoczynając pracę nad tym horrorem pojawiały się przypuszczenia, że wchodząc do świata literatury polskiej, od razu w debiucie sięgnie pan po Nagrodę Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego?
Doprecyzujmy, że chodzi o wyróżnienie czytelników, nagrodę główną zdobyło „Nie ma wędrowca” Wojciecha Guni. I właśnie fakt, że książkę docenili czytelnicy, cieszy mnie najbardziej i stanowi dla mnie dowód, że droga, którą podążam, jest właściwa. Bo wchodząc do świata literatury, miałem jasno określony cel. Jest nim, o dziwo, nie jak największa sprzedaż moich książek, tylko żeby te książki czytało jak najwięcej osób. Wbrew pozorom, pierwsze nie jest jednoznacznie drugiemu. Autor bez czytelników jest nikim.
Stosuję prosty model matematyczny: jeżeli czytelnik sięgnie po moją powieść, to spodoba mu się ona albo nie. Co implikuje, że im więcej ludzi przeczyta moje książki, tym większą liczbę wiernych czytelników zyskam. Przedstawmy to w języku jeszcze bardziej matematycznym. Załóżmy, że prawdopodobieństwo, że moja książka spodoba się fanowi powieści z dreszczykiem, wynosi 7/10. Jeżeli książkę przeczyta dziesięć osób, to statystycznie siedmiu czytelnikom się spodoba, zaś trzem nie. Gdy przeczyta sto, rozkład rozłoży się w stosunku siedemdziesiąt do trzydziestu. Gdy tysiąc, siedemset do trzystu. Tym sposobem zyskam aż siedemset osób, które z dużym prawdopodobieństwem sięgną po kolejne powieści. Prawda, że proste? Więcej odbiorców to więcej stałych czytelników. To niby banał, ale mało kto korzysta z tej wiedzy w praktyce. Może dlatego, że traktuje się pisarstwo jako zawód, sposób na zarabianie pieniędzy, nie przede wszystkim jako pasję? A docieranie do odbiorców kosztuje. Nie skarżę się, broń Boże, tylko stwierdzam fakt. Nie zliczę, ile książek rozdałem bibliotekom za darmo. Nie zliczę, do ilu szkół odzywałem się z ofertą darmowego spotkania autorskiego dla młodzieży. Nie zliczę, do ilu recenzentów odzywałem się z zapytaniem, czy zechcieliby przeczytać i zrecenzować powieść, ile książek wysłałem im na swój koszt. Nic na tym nie zarabiam, to wręcz mój sposób na wydawanie pieniędzy zarobionych w normalnej pracy w korporacji, ale póki co nie chodzi o to, by z tego żyć. Pewnych rzeczy nie da się przeliczyć na pieniądze. Na przykład interakcji z ludźmi, które uwielbiam! W momencie, kiedy to piszę, siedzę w Empiku na Marszałkowskiej w Warszawie. Kilka godzin wcześniej napisałem post na Facebooku: „Drodzy czytelnicy! Jestem tutaj, jeżeli ktoś chciałby się spotkać, uzyskać podpis lub pogadać, to wpadajcie!”. I przychodzili! To niesamowite! Nie oddałbym tych pozytywnych emocji za żadne pieniądze. Nie na darmo mówi się, że największe uczucie szczęścia w człowieku wywołują relacje z ludźmi. Zgadzam się z tym w pełni. Relacje z czytelnikami cenię sobie w swojej przygodzie z pisaniem najbardziej. Z tego powodu rozkręciłem w social mediach akcję pod hashtagiem #TakiCzytelnikToSkarb, aby docenić prawdziwe gwiazdy literatury, jakimi są czytelnicy. Akcja ma na celu pokazywanie światu życzliwości, jaką mnie obdarzają.
Choć pisze pan thrillery i horrory, czytając takie fragmenty, jak ten z „Grzesznika”: „„Żaden zapach nie podnieca ludzi tak jak wyciąg z konta”; zastanawiam się, czy powstanie jakaś lektura pod szyldem „komedia” podpisana pana imieniem i nazwiskiem.
Nie mówię nie, ponieważ krążą mi po głowie zalążki historii komediowych, obyczajowych, sci-fi, a nawet z literatury typowo kobiecej, ale dopóki pojawiają się pomysły na historie spod szyldu „groza”, one będą miały pierwszeństwo. Nie oznacza to jednak, że nie będę zawierał w swoich horrorach elementów komediowych lub obyczajowych, gdyż to one ubarwiają historie. Zauważyłem w opiniach czytelników, że na przykład dialogi w moich historiach albo się kocha, albo nienawidzi. Nie ma nic pomiędzy. Tak samo żarty – albo się je uwielbia, albo uważa za suche. Te same! Nie przejmuję się tym, uważam, że nie ma czegoś takiego jak dobre i kiepskie poczucie humoru. Po prostu humor może do nas trafiać albo nie.