Reporterska książka „Krwawy kobalt” nie epatuje emocjami. Dzięki rzetelnemu i żmudnemu sprawdzaniu faktów na miejscu – przez kilka lat, po wielekroć, podając tylko to, co reporter widział na własne oczy – demaskuje współczesne kolonialne zbrodnie oparte na szczytnych hasłach ekologii i „czystej” energii. Jeden z wypadków w kobaltowych biedaszybach, którego ofiarą padły dzieci, autor widział na własne oczy. Podobnie jak skutki wielu innych. Rozmawiał z ofiarami, rodzinami, urzędnikami. „Jeśli ludzie za granicą dowiedzą się (…) może to doprowadzi do zmiany na lepsze”, argumentował wobec jednego z ojców dziecka o pogruchotanych nogach. Tropił rozbieżności i przemilczenia w oficjalnych dokumentach. Jeździł i chodził po bezdrożach Konga.
Czytaj więcej
Znajdzie się kilka bardzo dobrych powodów, dla których warto czytać nową powieść Anny Kańtoch „Czeluść” razem z jej wznowionym horrorem sprzed 12 lat – „Czarnem”.
Czy producenci baterii do smartfonów i e-aut wykorzystują pracę dzieci? Autor „Krwawego kobaltu” twierdzi, że tak
Zryte odkrywkami Kolwezi, Mashamba East, Tilwezembe skrywają większość światowych zasobów kobaltu. Jest on głównym składnikiem wykorzystywanych w produkcji smartfonów i samochodów elektrycznych baterii litowo-jonowych. Hasła o „czystym” prądzie opartym na pracy, chorobach i śmierci, także dzieci, bez wprowadzenia zmian w warunkach pracy tych na samym dole drabiny „łańcuchów dostaw”, oznaczać będą po prostu wyzysk podobny do systemu totalitarnego, którym staje się „wolny rynek”. A żaden wrażliwy na los człowieka zwolennik zielonej transformacji energetycznej nie chciałby opierać ekologii na wyzysku, kalectwie czy tym bardziej śmierci innych ludzi.
Poza wyrażeniem emocji możemy mieć jednak wpływ na zmianę: jako konsumenci – i jako obywatele. Nie zadowalajmy się nieprawdziwymi zapewnieniami producentów naszych telefonów czy samochodów elektrycznych o certyfikatach zerowej tolerancji wobec pracy dzieci. Siddharth Kara prześledził, że w rzeczywistości są one fikcyjne. Sposoby „legalizacji” pracy dzieci są bardzo różne, autor opisał je szczegółowo i wiarygodnie.
Jaką część w cenie baterii do smartfona stanowi koszty pracy?
Dlatego jeżeli nie chcemy być kolonizatorami finansującymi zieloną transformację ludzką krwią – pomyślmy nie tylko o cenie sprzętu. „Największym zmartwieniem (…) nie są agresywni żołnierze (…) chińscy ajenci, krwiopijcze spółdzielnie górnicze ani zawalające się tunele. To (…) objawy znacznie groźniejszego problemu” – stawiania zysku na pierwszym miejscu. Obecnie koszt pracy (oraz zdrowia i życia) w cenie baterii/sprzętu jest praktycznie zerowy. Czy wysłalibyśmy nasze dzieci do kopania toksycznych surowców w zawalających się tunelach, uznając, że dziesięciolatek powinien tak zarabiać na życie, za dolara dziennie?