Na tle aktualnych burzliwych zdarzeń w różnych polskich teatrach Opera Śląska w Bytomiu jawi się jako oaza spokoju i artystycznej normalności.
Gdy marszałek Mazowsza rękami dyrektor Alicji Węgorzewskiej niszczy obecnie wieloletni dorobek Warszawskiej Opery Kameralnej, gdy Urząd Marszałkowski w Łodzi postanowił przerwać kruchą stabilizację artystyczną w tamtejszym Teatrze Wielkim osiągniętą po dekadzie zawirowań personalnych, w Bytomiu robi się to, co należy – tworzy sztukę. Powinno to być normalne lecz u nas staje się coraz rzadsze.
Opera Śląska ma przy tym ambicje i odwagę, dysponując skromnymi możliwościami technicznymi postanowiła wystawić „Moc przeznaczenia" Giuseppe Verdiego. Akcja tego czteroaktowego utworu rozgrywa się zaś na przestrzeni kilkunastu lat w arystokratycznym pałacu i w wiejskiej karczmie, na polu bitwy i w klasztorze, w obozie wojskowym i w leśnej pustelni.
Troje skonfliktowanych ze sobą bohaterów występuje zaś ciągle w rozmaitych przebraniach, a wątek miłosny, choć niby jest klarowny, to już w pierwszej scenie pada śmiertelny strzał, co powoduje kolejną komplikację zdarzeń. Alvaro niechcący zabija ojca ukochanej Leonory, więc jej brat Carlos poprzysięga mu zemstę, chce też ukarać siostrę, uważając, iż uległa podłemu kochankowi.
„Moc przeznaczenia" z tak skomplikowaną intrygą stosunkowo rzadko zatem pojawia się na scenach świata, w Polsce – raz na kilkadziesiąt lat. I tylko muzyczny geniusz Verdiego sprawił, że dramaturgicznie rozwleczona „Moc przeznaczenia" momentami bywa porywająca.