Kiedy 40 lat temu Krzysztof Penderecki zabierał się do komponowania opery zamówionej przez festiwal w Salzburgu, inspirację znalazł w zapomnianej jednoaktówce noblisty Gerharta Hauptmanna. Niemieckiemu pisarzowi sławę przyniosły drapieżne, naturalistyczne dramaty, tymczasem „Czarna maska” z 1928 roku realizm łączy z metafizyką, więcej w niej niedomówień, tajemniczych zdarzeń i postaci niż codziennego życia.
Co zdarzyło się w Bolkowie na Dolnym Śląsku
Sztuka poniosła klęskę, świat po I wojnie światowej był zafascynowany nowoczesnością, a Hauptmann dał opowieść rozgrywającą się w XVII wieku i to na krańcu Europy, w Bolkowie na Dolnym Śląsku.
Czytaj więcej
- Pytanie, co w kulturze z sąsiadami mamy sobie do zaproponowania, jest bardzo ważne, trzeba na nie odpowiedzieć – mówi Robert Piaskowski, dyrektor Narodowego Centrum Kultury, w rozmowie o Festiwalu Eufonie, który w ośmiu miastach potrwa do 8 grudnia.
Krzysztof Penderecki dostrzegł jednak w „Czarnej masce” coś więcej, nie tylko liczne, lubiane przez niego odniesienia muzyczne, co pozwoliło mu w tej operze na autocytaty i przywołania XVII-wiecznych utworów. Bliski był mu też temat konfliktu między sacrum a profanum, między świętością a podłością w historii Benigny uwiedzionej przed laty w Amsterdamie i wykorzystywanej przez Murzyna Johnsona. Schroniła się przed nim, wychodząc za mąż za burmistrza Bolkowa, ale i tu dopadł ją dawny prześladowca.
„Czarna maska” i współczesna Europa
Operę przyjęto w Salzburgu z entuzjazmem, potem jednak nie bardzo umiano sobie poradzić z teatralną materią „Czarnej maski”. Okazała się bardziej skomplikowana niż muzyka stawiająca przecież ogromne wyzwania wykonawcom. Również Ryszard Peryt, twórca polskiej premiery „Czarnej maski” uznawanej dziś za inscenizację ważną w dziejach naszego teatru, potraktował ją jako stylowy moralitet, zbiorowy rachunek sumienia.