Zwraca uwagę łatwość, z jaką przechodzi od reporterskiego – i poetyckiego zarazem – opisu podpatrzonej sceny do przenikliwej refleksji. Dla przykładu: najpierw ukazuje rytuał zespalający nowo narodzone dziecko z przeznaczeniem. Na ulicy cyrulik goli trzydniowemu maleństwu głowę. Pracuje w milczeniu, a wokół gęstnieje tłum gapiów. Podsumowuje tę historię następująco: "Malec nigdy nie będzie sam, bo w Indiach życie nigdy nie ma liczby pojedynczej – jest zawsze zbiorowe". - o książce Pauliny Wilk pisze Bartosz Marzec
Również od obrazu zaczyna się rozdział "Korowód nędzarzy". Na skrzyżowaniu zakorkowanych ulic, w tężejącym upale krąży trójka dzieci. Chłopca spotyka wielkie szczęście – otrzymał dziesięć rupii. Po chwili radość ustępuje miejsca rozpaczy – w szamotaninie banknot zostaje rozszarpany. Rozlega się szyderczy śmiech. Jeden z obserwatorów wykpiwa dziecko, które jeszcze wierzy, że może okazywać ból i wołać o pomoc. "Chichot jest bezduszną puentą – nie ma nadziei".
Z czasem wszyscy tu pogodzą się ze swoją sytuacją, choćby najbardziej tragiczną. Hindusi wierzą głęboko, że na obecne wcielenie zasłużyli sobie w poprzednich żywotach. "Taki nasz los – powtarzają – przyszliśmy na ten świat, by cierpieć".
Paulinę Wilk interesują wszystkie aspekty życia w Indiach. Pisze o kuchni: diecie ubogich i zwyczajach związanych ze spożywaniem posiłków. Odmowa poczęstunku nie tylko sprawi przykrość, ale urazi.
Co więcej: podanie zakazanych przez religię potraw zostanie potraktowane jak zamach na święte instytucje. W przeszłości dochodziło już z tej przyczyny do rozlewu krwi – tak stało się w XIX wieku, gdy Brytyjczycy nakazali hinduskim żołnierzom złamać tabu. Niewiele brakowało, by Korona utraciła wtedy najcenniejszą kolonię.
W pamięci zostaje wiele obrazów, jak choćby pary nieporadnych romantyków z Bombaju, którzy na zachód słońca czekają nieopodal Bramy Indii. Ich dłonie nie mogą się łączyć, nie patrzą sobie w oczy.