Opowieść o prawdziwym dziennikarzu

Niemcom się wydaje, że doskonale znają jego twarz. A jednak Günter Wallraff za każdym razem potrafi ich na nowo zrobić w balona

Publikacja: 09.09.2012 19:10

Kadr z filmu dokumentalnego „Ganz Unten" (Na samym dnie) z 1986 roku. Gunter Wallraff (z lewej) jako

Kadr z filmu dokumentalnego „Ganz Unten" (Na samym dnie) z 1986 roku. Gunter Wallraff (z lewej) jako turecki gastarbeiter Ali.

Foto: Przekrój

Dostawca przesyłek zamówionych przez Internet wstaje o godz. 4 rano, żeby koło godz. 5 stanąć przy taśmociągu, którym jadą przesyłki z komputerami, książkami lub czymś o wadze 50 kg, choć dopuszczalny ciężar wynosi 40 kg. Wypatruje przeznaczonej dla niego paczki, dźwiga ją z taśmy, odkłada za siebie i patrzy dalej. I tak około 200 razy. To dopiero przygotowanie do właściwej pracy, za które nikt mu nie płaci.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pracę zaczyna o godz. 8, gdy siada za kierownicą zdezelowanego samochodu wypełnionego przesyłkami, by dostarczyć je pod 200 adresów i zebrać tyleż podpisów. Około godz. 18 wraca do bazy i rozlicza się z niedostarczonych paczek. W domu jest już o godz. 20 po przerzuceniu kilku ton ciężarów. Za każde przewinienie – niedostatecznie delikatne obchodzenie się z paczką, opóźnienie dostarczenia, brak podpisu, podrobienie podpisu lub niekompletny strój służbowy – płaci karę od 25 do 250 euro. W bazie nieustannie obserwują go kamery, a w trasę wyrusza wyposażony w skaner, którym musi dokumentować każdy ruch każdej paczki. Miesięcznie zarabia 1200 euro.

Rzecz dzieje się w Niemczech, gdzie dziennikarz Günter Wallraff pod zmienionym nazwiskiem zatrudnił się w firmie kurierskiej GSL Germany jako doręczyciel przesyłek. „Nie byłem przygotowany na to, co przeżyłem" – napisał Wallraff w reportażu, który ukazał się w maju w „Die Zeit". Dowiedział się, że dostawcy nie są pracownikami koncernu, lecz podwykonawcami ­– sami muszą opłacać ubezpieczenie, dbać o swoje samochody i sami ponoszą odpowiedzialność w razie wypadku lub kradzieży paczek. Dzięki temu takie firmy jak GSL, Hermes i DPD – pisze Wallraff – nie muszą się przejmować prawami pracowniczymi ani warunkami pracy, mogą oferować klientom dumpingowe ceny i spijają śmietankę z całego tego biznesu, nie ponosząc właściwie żadnego ryzyka.

Zbadawszy na własnej skórze, że praca dostawcy przesyłek jest formą „współczesnego niewolnictwa", dziennikarz przebrał się za menedżera i zaczął starać się o pracę w kierownictwie GSL. Dowiedział się wtedy, że góra jest w pełni świadoma, jak wyglądają niziny, ale – usłyszał – „Ci ludzie są do tego stworzeni! Tutaj przychodzą tylko szumowiny".

Grecki opozycjonista

Günter Wallraff uprawia dziennikarstwo wcieleniowe od ponad 40 lat. Pierwszą książkę „13 niepożądanych reportaży" (udawał wtedy alkoholika, włóczęgę, pracownika zakładów chemicznych) opublikował w 1969 r., członkiem niemieckiego PEN Clubu został w 1971 r., dwa lata później ukazał się jego pierwszy bestseller „Wy na górze, my na dole". Napisał go razem z Berntem Engelmanem, który odgrywał role tych „na górze" – uprzywilejowanych, bogatych i posiadających władzę. Wallraff, jak później już zawsze, wolał się wcielać w wyzyskiwany „dół".

Starał się docierać wszędzie, gdzie źle się działo, zawsze stosując tę samą dziennikarską metodę. W 1974 r. pojechał do Grecji w czasie puczu pułkowników, przykuł się do latarni na placu Syntagma w Atenach i rozrzucił ulotki przeciwko łamaniu praw człowieka przez juntę. Wcielił się w greckiego opozycjonistę i został aresztowany. Gdy wreszcie ujawniono jego tożsamość, grecki sąd skazał go na osiem miesięcy więzienia, ale w międzyczasie junta upadła i dziennikarz wyszedł na wolność. Przeżycia z ateńskiego więzienia opisał w reportażu.

Pojechał też do Portugalii po rewolucji goździków i po obaleniu prawicowego rządu generała Spinoli. Zatrudnił się w spółdzielni rolniczej, a przy okazji poznał ludzi próbujących przywrócić Spinolę do władzy. Załatwił im kontakt w Niemczech z dostawcą broni, którego sam odegrał. W ten sposób udało mu się udaremnić próbę puczu w Portugalii. Był również w Nikaragui w 1983 r. po obaleniu reżimu Somozy. 20 lat później wraz z dwoma niemieckimi działaczami na rzecz praw człowieka próbował wjechać do Czeczenii, ale wszyscy trzej zostali zawróceni z granicy.

Dziennikarz brukowca

Książka, która przyniosła mu największą sławę, ukazała się w RFN w 1976 roku. Na Zachodzie stała się bestsellerem, a jej autor postacią niemal legendarną. Günter Wallraff, ucharakteryzowany na gładkiego młodzieńca rozpieranego żądzą kariery – „wypolerowany pysk", pożyczony złoty sygnet i drogi garnitur – zatrudnił się jako dziennikarz Hans Esser w dzienniku „Bild" koncernu Axel Springer. Gdy spojrzał w lustro, czuł do siebie obrzydzenie – pisał później – ale wytrwał w roli przez kilka miesięcy, dopóki nie dowiedział się, że grozi mu zdemaskowanie. Książka o kłamstwach, niszczeniu ludzi i manipulacjach, jakich dopuszczali się redaktorzy i dziennikarze „Bilda", stała się bestsellerem w Europie Zachodniej.

W Polsce została wydana w 1982 r. pod tytułem „Wstępniak" i przyzwoici ludzie nie brali jej do ręki, traktując ją jako propagandową szmatę. Wybuchł właśnie stan wojenny, zamknięto niemal wszystkie gazety, dziennikarzy i dziennikarki poddawano weryfikacji, najodważniejsi i najuczciwsi lądowali w redakcji „Niewidomego spółdzielcy", zostawali taksówkarzami lub kwiaciarkami albo byli zmuszani do emigracji. Z tabloidów lub czegoś podobnego do nich mieliśmy tylko „Express Wieczorny" i „Kurier Polski", które tak się miały do „Bilda" jak kibic do kibola.

Opowieść o człowieku pracującym w „Bildzie" jako Hans Esser odbieraliśmy jako wredny materiał propagandowy mający w naszych oczach obrzydzić Zachód, kapitalizm i Niemcy, ten kwitnący kraj, z którego docierały do Polski pachnące szampony, Milupa i pogłoski o wolnej prasie. Dobrze wiedzieliśmy, co myśleć, bo mieliśmy świeżo w pamięci historię kapitana Andrzeja Czechowicza, polskiego szpiega, który przeniknął do redakcji Radia Wolna Europa i to, co tam zobaczył, opisał w wydanej w 1974 r. książce. Polska władza usiłowała zrobić z niego bożyszcze tłumów, występował w telewizji jako bohater narodowy, ale został jedynie bohaterem szyderczych piosenek śpiewanych przy ognisku, np. „Andrzej Czechowicz rozpracował CIA, ale gówno zrobił jej".

Niestety „Wstępniak" zawierał opis prawdziwej redakcji prawdziwego brukowca. Wolność prasy w ówczesnych Niemczech polegała na tym, że mogła się ona uzależniać, od kogo chciała, a „Bild" chciał się uzależnić od ludzi dysponujących pieniędzmi lub władzą. W tamtych czasach Wallraffa mogli docenić tylko ludzie Zachodu. I zrobili to. Książka była rozchwytywana, podobnie jak następna „Na samym dnie", w której opisał swoje przeżycia w skórze tureckiego gastarbeitera Alego. Historia o handlu ludźmi i niewolniczej pracy została przełożona na 30 języków i sprzedana w kilku milionach egzemplarzy.

Agent Stasi

„Wstępniak" nie spodobał się jednak koncernowi Axel Springer (obecny dziś również w Polsce jako wydawca między innymi „Faktu" i „Newsweeka"). W nagonce na autora brała udział cała Springerowska prasa w Niemczech. Był oczerniany, podsłuchiwany, szpiegowano go. Podjęto sądową próbę zakazu publikacji książki – nieudaną, choć w kolejnych wydaniach sąd kazał wykreślić niektóre fragmenty. Znajdywano świadków, którzy upierali się, że Wallraff nie potrafi sklecić dwóch zdań i tak naprawdę to wcale nie on jest prawdziwym autorem swoich książek.

Gdy na początku lat 80. wygrał już przed Sądem Najwyższym wszystkie procesy, jakie wytoczyli mu koncern Axel Springer i inni pracodawcy, których obsmarował, w Niemczech weszło w użycie precedensowe prawo, zwane nieoficjalnie, choć powszechnie, „prawem Wallraffa". Mówi ono, że dziennikarz może pod przykrywką zbierać informacje dla dobra publicznego. W Szwecji do słowników trafił całkiem nowy czasownik „wallraffa" (po angielsku „to wallraff", po polsku chyba będzie „walrafić"?) oznaczający metodę dziennikarską stosowaną przez Wallraffa, czyli wślizgiwanie się pod zmienionym nazwiskiem do zakładu pracy lub instytucji i sprawdzanie, co tam się naprawdę dzieje.

Axel Springer poprzysiągł jednak zemstę po grób. Po 1990 r. w Niemczech zaczęły się pojawiać pogłoski, że Wallraff współpracował ze Stasi. W 2003 r. sąd oczyścił dziennikarza z zarzutów i zabronił opatrywać jego nazwisko określeniem „agent Stasi", co nieustannie czyniły Springerowskie gazety. Mimo to co jakiś czas któryś z kilkudziesięciu tytułów koncernu sensacyjnie ogłasza, że znaleziono nowe dokumenty obciążające Wallraffa. Już w tym roku „Die Welt" opublikował potężny artykuł śledczy, którego autorzy szczegółowo przebadali biografie współpracowników Wallraffa. W tym celu dotarli do archiwów CIA, a nawet do byłych wysokich funkcjonariuszy Stasi, traktując ich jako źródła rzetelnej informacji. Doszli do wniosku, że w otoczeniu dziennikarza aż się roiło od pracowników NRD-owskiej służby bezpieczeństwa. A on sam jeździł na spotkania autorskie do wschodnich Niemiec, co jest w najwyższym stopniu podejrzane.

Nowy wspaniały świat pracy

Już będąc dobrze po sześćdziesiątce, Günter Wallraff wydał zbiór reportaży „Z nowego wspaniałego świata", który w tym roku ukazał się w Polsce w reporterskiej serii wydawnictwa Czarne.

Opisał tam między innymi, jak kręcił się po kraju ucharakteryzowany na Somalijczyka. Udawał turystę albo próbował wynająć mieszkanie. W najlepszym przypadku był traktowany jak intruz, w gorszym – budził agresję. Przejażdżki pociągiem pełnym kibiców piłkarskich o mało nie przypłacił pobiciem. Uratowała go policjantka – wyjątkowa, bo zwykle policjanci zachowywali się wobec niego tak samo wrogo jak inni biali Niemcy. Tym razem Wallraff miał na sobie ukrytą kamerę, towarzyszyła mu też dyskretnie ekipa filmowa. W efekcie oprócz reportażu powstał dokumentalny film „Schwartz auf Weiss" („Czarne na białym") o współczesnym rasizmie w Niemczech. Jak opowiadał później Wallraff, najbardziej go zaskoczyło, że ludzie, których rasistowskie zachowania zostały nagrane, z radością godzili się na wykorzystanie tych scen w filmie.

W innym reportażu z tego zbioru opisał swoją pracę w call center, gdzie między innymi miał przez telefon sprzedawać punktom gastronomicznym zupełnie niepotrzebne tabliczki z aktualnymi przepisami o ochronie młodzieży. Obserwując współpracowników, zauważył, że „w atmosferze gróźb ze strony agencji pośrednictwa i urzędu pracy, przy braku środków do życia wzrasta gotowość zostania wyszkolonym oszustem".

Zatrudnił się też w piekarni, która dostarczała pieczywo do sieci Lidl. Dowiedział się tam, że bułeczki „bez absolutnie żadnych konserwantów" zawierają 0,5 proc. objętości środka grzybobójczego, bo właścicieli piekarni nie stać na serwis sprzątający, a przepracowana załoga nie jest w stanie poradzić sobie z panoszącą się pleśnią. Stojąc przy niezabezpieczonej taśmie, w ogłuszającym hałasie, w temperaturze dochodzącej do 60 st. C, bo okna zamurowano, gdyż wlatywały przez nie ptaki, a klimatyzacja była wyłączona, bo zużywała za dużo prądu, po raz pierwszy – napisał później – pomyślał o strajku. Próbował podzielić się tą myślą z kimś z załogi, ale napotkał tylko przerażenie. „Lęk wśród bezwzględnie wykorzystywanych jest tak duży, że boją się nawet myśli o proteście".

Każdy z tych nowych reportaży dotyka bolesnej kwestii społecznej – pogardliwego deptania praw pracowniczych, dyskryminacji, bezdomności, arogancji, a raczej chamstwa, ludzi władzy i biznesu. Te kwestie są oczywiście bolesne tylko dla jednej strony; według drugiej, tej uprzywilejowanej, wszystko jest w najlepszym porządku. Ale jest jeszcze trzecia strona – ci, którym w nowym wspaniałym świecie żyje się nie najgorzej, pod warunkiem że zamkną oczy. Günter Wallraff, który 1 października kończy 70 lat, wciąż z uporem próbuje te oczy otwierać.

Dostawca przesyłek zamówionych przez Internet wstaje o godz. 4 rano, żeby koło godz. 5 stanąć przy taśmociągu, którym jadą przesyłki z komputerami, książkami lub czymś o wadze 50 kg, choć dopuszczalny ciężar wynosi 40 kg. Wypatruje przeznaczonej dla niego paczki, dźwiga ją z taśmy, odkłada za siebie i patrzy dalej. I tak około 200 razy. To dopiero przygotowanie do właściwej pracy, za które nikt mu nie płaci.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla