O potworach w cyklu wiedźmińskim myślę to samo, co 20 i 30 lat temu – że niejasne jest, skąd się wzięły w powieściowych krajobrazach. Łańcuchy pokarmowe na planecie wydają się za krótkie, by monstra takie wyewoluowały naturalnie. Wykaz krwiożerczych stworzeń, które Geralt rozsiekał w tej książce, obejmuje zatrawce, zorrila, kikimorę, mamutaka (to dinozauropodobny ptak aepuornis, rzadki bardzo), lesze, leśne szraty i na sam koniec skolopendromorfa, czyli wija. Z blizn Holta dowiadujemy się nadto o sierposzu, gryfie, wipperze i meganeurze. Bodaj tylko strzyga z tego towarzystwa ma konotacje magiczne, pozostałe wyglądają na twory biologiczne. Ogólnie biorąc, w prequelu potwory pojawiają się chyba gęściej niż w wieloksięgu obejmującym czas późniejszy; może to efekt wiedźmińskich mieczy (nie tylko Geraltowych), gdy ze skutkiem śmiertelnym poszły w ruch.
W niektórych tekstach cyklu znajdujemy sugestię, że potwory są produkowane przez ekipy zdolnych modelarzy i mechaników, przeto żadne łańcuchy pokarmowe ich nie dotyczą. Mogły też zmutować naturalnie bądź magicznie z jakiegoś materiału wyjściowego. Produkcja potworów z tabliczkami znamionowymi na zadach tylko pozornie wydaje się rozwiązaniem dylematu; uniemożliwia ją niski poziom technologiczny na kontynencie. Sam rozwój metalurgii musiałby być znacząco wyższy niż w kuźni na skraju wsi. Widzimy, jakie trudności ma (miała?) w naszej epoce robotyka ze skonstruowaniem automatów potrafiących choćby wchodzić po schodach. A dynamiczne potwory Sapkowskiego muszą umieć o wiele więcej.
Można rzec: autor ma prawo do takich decyzji, jakie mu pasują. Otóż nie bardzo, sfera dowolności jest tu ograniczona. Narzuca to fantastyka realistyczna, której zwolennikiem był np. Stanisław Lem, a która zakłada, że świat w powieści SF musi być tak skonstruowany i z takich elementów, jakby wszystko rzeczywiście miało działać. Ale SF to przecież nie fantasy, do której zaliczają się utwory Sapkowskiego. Niestety, skoro miecze tną, krew się leje, a flaki wypływają z brzucha po ataku zorrila, to znaczy, że w świecie tym obowiązują prawa fizyki, lekko tylko i w pewnych momentach zmodyfikowane magią. Fantasy nie jest krainą cudów.
Geralt za dużo pracuje za darmo. Tymczasem wiedźmin musi się cenić
Druga porcja zastrzeżeń do „Rozdroża kruków” dotyczy kwestii ekonomicznych. Autor podaje precyzyjnie, że za zabicie zorrila Geralt dostał 500 marek, a za mamutaka aż 250 koron. (Przelicznik: 1 korona to 5 marek). Agent Holta przed wysłaniem wiedźmina w interior radzi, by nigdy nie brał mniej niż 50 koron novigradzkich, bo zepsuje rynek. Problem leży gdzie indziej: Geralt za dużo pracuje za darmo. Potyczka z zatrawcami niepłatna, za zwalczenie zakażenia czarną magią – zero, takoż niebezpieczne starcie ze strzygą nic nie wnosi do finansów wiedźmina. Ten wydaje się lekko traktować te niepowodzenia, choć umowy (ustne) były inne. Jednakże sprawa jest poważna: jeśli zleceniodawcy nie płacą, rynek psuje się jeszcze bardziej, niżby płacili mało. Poza tym wiedźmin, wykonując niebezpieczny zawód i uczciwie ryzykując życie, potrzebuje gotówki jak powietrza. A gdyby któregoś dnia został ciężko ranny i dźwignięcie miecza stałoby się zadaniem ponad siły? Widzimy wszak rannego w nogę Holta, któremu na szczęście nie ujęło to wiele sprawności, ale ciężkie inwalidztwo wysłałoby Geralta na ulicę, pomiędzy żebraków, o ile by nie miał odłożonych środków z lat prosperity.
Sapkowski z lubością opisuje, jak kły i szpony różnych strzyg świszczą w niebezpiecznej bliskości od głowy Geralta; ma to świadczyć o sprawności walczącego, ale i o powadze zagrożenia. A gdyby strzyga uszkodziła mu wzrok? Nie wiem, czy nie należałoby w wiedźmińskiej centrali Kaer Morhen pomyśleć o ubezpieczeniach wzajemnych, na które każdy wiedźmin wpłacałby część zarobków. Także wobec niepewnego finansowania tego ośrodka pożądana byłaby tam każda marka czy korona, wiedźmini na szlaku byliby zatem zobowiązani do oddawania części dochodów na potrzeby centrum. Widać stąd, że lekceważący stosunek Geralta do mamony, odziedziczony chyba po Philipie Marlowe, jest nierealistyczny i niestosowny. Można go wręcz uznać za przejaw młodzieńczej niedojrzałości; mało udolne zawieranie umów i zgoda na oszwabienie po wykonaniu roboty nie świadczą o dobrym sercu i życzliwości dla bliźnich. Momentami Geralt zdaje się pełnić rolę miejscowej Armii Zbawienia albo innej instytucji charytatywnej. A wystarczyłoby mieć w torbie parę sztuk standardowych umów, bez których podpisania przez zlecających wiedźmin za nic by się nie brał i nie zostałby tylekroć wystrychnięty na dudka.