Czy dopuszczam?! ?To wręcz niezbędne. ?Nie mam trudności z przyznaniem się do błędu, nawet po tygodniu sporów. ?I dzięki temu, że łaknę otwartej dyskusji, praca z nimi jest dla mnie czystą rozkoszą.
Podobno „Ecce homo" powstało z pewnej determinacji...
Na początku chciałem wrócić do Dostojewskiego. Zanurzyć się w tym, co w kulturze rosyjskiej najbardziej krwiste, niepokojące i piękne. Ponieważ z pewnych względów musiałem z tego zrezygnować, przypomniałem sobie o książce Irvina Yaloma „Kuracja według Schopenhauera". Miałem nadzieję, że praca ?nad adaptacją potrwa sześć tygodni, zajęła mi osiem miesięcy. Przeżywałem koszmar, nie było widać końca. Wiele rzeczy, które wydawały się atrakcyjne, skompromitowało się? już przy pierwszej próbie inscenizacji. Skończyło się na tym, że zamiast adaptacji powstał scenariusz. ?Kilka razy byłem bliski rezygnacji. Nie zrobiłem tego, bo zobowiązałem się ?do opieki nad dziewiątką studentów.
To bardzo brutalny spektakl.
Jak wszystko, co się składa na tzw. życie. Ktoś powiedział, że są cztery dane egzystencji: upływ czasu, perspektywa śmierci, nasza ostateczna, egzystencjalna samotność i absolutna wolność, odpowiedzialność za kształtowanie własnego losu. Ten ostatni czynnik, nawiasem mówiąc, wciąż napędza pacjentów na kozetki do psychiatrów, a wiernych do kościołów, bo nikt nie jest w stanie wziąć za siebie odpowiedzialności. Człowiek uważa, że jego mistrz duchowy czy kapłan zrobi to za niego lepiej. To jest synteza życia. Jak mówi Jiddu Krishnamurti, jest to spotkanie z brutalnym „tu i teraz", przeciwieństwo pokazywanych na okrągło telenowelek i seriali, które są pozorem życia. Umieram ze śmiechu, że można było coś takiego nazwać „Samo Życie". O życiu pisał Fiodor Dostojewski, ale został uznany za pisarza mrocznego i rzadko kto do niego zagląda.