Nie zależało im, by się modlił lub by sakrament został przyjęty świadomie i wiązał się z religijnym przeżyciem. Sakramenty mają sens, jeśli są nabudowane na aktach miłości i przebaczenia. Chodziło o papierek, który miał być przepustką do katolickiego pogrzebu. Chociaż umierający wcale nie życzył sobie takiego pochówku.
Umieranie, kiedy jest się przekonanym, że nic po tej drugiej stronie nie ma, jest chyba cięższe. Na łożu śmierci zdarzają się więc przypadki nawróceń.
Nawet bardzo spektakularne. Niekoniecznie na zasadzie „jak trwoga, to do Boga". Wielu ludzi w swoim życiu odczuwało pewną tęsknotę, którą tłumili. Niektórzy umierając, mówią, że pojednali się z ludźmi, a teraz chcieliby uwierzyć, by ich śmierć miała jeszcze głębszy sens.
A może jest tak, że osoba, która nie wierzyła w Boga, myśli sobie, iż nie zaszkodzi się nawrócić? Bo to taki rodzaj ubezpieczenia – na wypadek, gdyby jednak coś tam po drugiej stronie było.
Czasami tak chyba jest. A jak często? Nie wiem. Nie jestem Panem Bogiem, by zaglądać do ludzkich serc.
Jaką pociechę daje nam religia? W co można wierzyć, umierając?
Czasami ktoś tworzy sobie jakieś konstrukcje teoretyczno-intelektualne. Że tam, za tą granicą życia są jakaś łąka i kwiatki. Nie o to chodzi. W chwili śmierci mamy zobaczyć Pana Jezusa i świętych. Na to czekamy.
Widział ksiądz bardzo wiele śmierci. Tych dobrych i zapewne też tych złych.
Kiedy umiera człowiek bardzo dojrzały do śmierci jest w tym jakieś piękno. Ludzie się do niego garną, czują jego spokój, wręcz ciepło, które od niego bije. Zapamiętałem umieranie czterdziestokilkuletniej nauczycielki matematyki. Kiedy wracaliśmy, po jej śmierci jedna z wolontariuszek powiedziała: „Jest pochmurno, ciemno, ale tak, jakby słońce świeciło". Wszyscy tak czuliśmy, to było takie odczucie na przekór fizycznym zjawiskom. Kiedy umierają najlepsi, to tak, jakby niemal widziało się odblask nieba, które jest blisko.
Jest też umieranie ludzi, którzy odchodzą w żalu, niepogodzeni ze śmiercią, a nawet z bliskimi.
Przed śmiercią przed oczami chorego przewija się film z życia. To jest chwila prawdy, wyłaniają się niechęci i lęki, to, co było ukryte. Nie zawsze ktoś potrafi przebaczyć albo pogodzić się z tym, że odebrane mu zostały rzeczy, które były dla niego ważne. Choćby świetny wygląd. I okazuje się, że coś, na czym budował swą wartość, na przykład praca, też już się tak nie liczy. Boi się, że nic po nim nie zostanie.
Umieranie może więc wcale człowieka nie wzbogacać, o czym ksiądz wcześniej mówił.
Czy cierpienie i śmierć są czymś dobrym? Nie. W nich nie ma niczego dobrego. Mogą człowieka zniszczyć duchowo i psychicznie, ogołocić ze wszystkiego. Nie ma niczego dobrego w tym, że wszystko nas boli, że nie możemy się sami podetrzeć. Że ciało boleśnie oddziela się od duszy. Ale chodzi o to, by doświadczeniu śmierci i cierpienia nadać głęboki sens.
Nadając w ten sposób znaczenie swemu życiu. Ze śmiercią nie mogą się też jednak pogodzić bliscy zmarłych.
Szukają po sennikach, co znaczy sen, który im się po śmierci kogoś przyśnił. Czytają książki – wydaje ich się teraz całe mnóstwo – które mają wytłumaczyć, co się dzieje z duszami.
To dość powszechne zjawisko?
O tak. Dużo ludzi ma też doświadczenie bliskości zmarłych. Tak, jakby zmarli byli przy nich. W większości to złudzenie natury psychologicznej, rozgrywające się w wyobraźni. Przestrzegam przed tym także niewierzących.
Kościół zakazuje seansów spirytystycznych, przyzywania zmarłych.
Nie wolno wzywać duchów, próbować ich nagiąć do swojej woli. Ale kontakt z kimś, kto sam przychodzi, nie jest zabroniony. Niekiedy wstydzimy się przyznać, że czujemy urazę do kogoś, kto umarł. Nawet za to, że umarł i nie zostawił nam numeru konta. Czasem ktoś kogoś kochał i stracił, a nie zdążył załatwić pewnych spraw lub czegoś powiedzieć. Wtedy radzę: spróbuj do niego mówić, jakby żył. Przebacz mu, dziękuj.
ks. Andrzej Dziedziul – jest kierownikiem hospicjum domowego Zgromadzenia Księży Marianów.
Październik 2012