Za przeprowadzoną w styczniu nowelizacją ustawy o IPN mającą stworzyć narzędzia do walki z kłamstwami pamięci, np. o „polskich obozach” stały niebagatelne racje moralne i historyczne. Ale jej wykonanie było katastrofalne i wepchnęło Polskę w najgłębszy kryzys w relacjach polsko-żydowskich ale też i polsko-amerykańskich bodaj od czasu upadku komunizmu.
Im więcej wiedzieliśmy o tym, jak ustawa powstawała, była procedowana i konsultowana tym więcej było dowodów na blamaż polskiego państwa w sprawie nowelizacji. Po drodze wielokrotnie zapalały się czerwone lampki ostrzegawcze, ale zostały zignorowane i doprowadziły do katastrofy. Choć rząd doniesienia o zamrożeniu kontaktów na najwyższym szczeblu w USA nazywał fake-newsami, wycofując się dziś z tych przepisów przyznaje rację wszystkim ich krytykom.
Czytaj także: Sejm zajmie się nowelizacją ustawy o IPN
Głównym problemem z przyjętą w styczniu ustawą – oprócz daty głosowania tuż przed Dniem Pamięci Ofiar Holokaustu – było jej odczytanie za granicą. Zachodni świat uznał, że chodzi o karanie osób, które chcą otwarcie mówić o współudziale Polaków w zbrodniach na Żydach dokonywanych podczas II Wojny Światowej. A skoro tak, uznano, że Polska ma coś do ukrycia. Efekt był więc odwrotny od zamierzonego: zamiast więcej prawdy o złożonych losach dwóch narodów podczas II Wojny, mieliśmy mnóstwo fałszywych oskarżeń i zwykłych kłamstw. Ale tak właśnie kończy się uprawianie dyplomacji z pomocą maczugi.
PiS stanie teraz przed poważnym kłopotem wobec swych radykalnych wyborców, którym od pół roku powtarzano, że nie wolno się cofnąć ani o krok, bo stawką jest godność narodu – rzecz bezcenna, której nie da się przehandlować na żadną walutę. Wycofanie się z przepisów karnych, umożliwiających (pozornie) ściganie na całym świecie osób fałszujących historię może PiS sporo kosztować, wśród radykalnego elektoratu, który PiS ochoczo zagrzewał w ostatnich dwóch latach do tego, by radykalizował się jeszcze bardziej.
Ale tym większa jest skala tego wydarzenia. Pokazuje ono również pozycję Mateusza Morawieckiego. Inicjatywa wszak wyszła od niego. To sygnał, że premier ma naprawdę coraz silniejszą pozycję w obozie władzy. Jeśli udało mu się przekonać kierownictwo PiS i samego Jarosława Kaczyńskiego, do zmiany przepisów, które uważał za barierę uniemożliwiającą polepszenie międzynarodowej sytuacji Polski, to znak, że po pierwsze Morawiecki nie jest marionetką i naprawdę ma dużo do powiedzenia w PiS, a po drugie, że liczy się z nim prezes PiS, skoro pozwala mu wyjść z taką inicjatywą. W sporze obozów umiarkowanego z radykalnym z, 1:0 dla umiarkowanych.
Czytaj także: Morawiecki naprawia ustawę o IPN