Autoryzację wywiadów i wypowiedzi wymaga od dziennikarzy prawo prasowe pochodzące z PRL. Nie zmienił tego zapisu żaden rząd, bez względu na to jak był nowoczesny, jak postępowy i jak wielu jego członków znało realia świata zachodniego.
Autoryzacja służy ukrywaniu błędów popełnianych przez polityków podczas wywiadu. Każdy dziennikarz zna dziesiątki opowieści o tym, jak polityk, artysta, czy sportowiec usuwa z wywiadu niewygodne dla niego odpowiedzi, jak pisze je na nowo pod dyktando zaprzyjaźnionego PR-owca. Każdy w branży dziennikarskiej może pokazać opublikowane w prasie wywiady, które nigdy się nie odbyły, bo to, co ukazało się w druku, nie ma nic wspólnego z wywiadem, którego miał być zapisem.
Wyborcy nie mogą się więc z gazet dowiedzieć, co naprawdę myśli ich przedstawiciele i inne osoby życia publicznego.Oczywiście, autoryzacja pozwala też ukryć błędy dziennikarzy, którzy nie potrafią dobrze zrobić wywiadu. Bohaterowie wywiadów czasem podczas autoryzacji poprawiają swoje wypowiedzi nie tylko pod względem merytorycznym, ale także redaktorskim. Są redakcje, w których wywiady idą do autoryzacji w postaci półproduktu, bo i tak wiadomo, że PR-owiec bohatera wywiadu go zredaguje i wygładzi.
Tylko raz w życiu autoryzowałem swoją wypowiedź dla mediów. Zażądałem autoryzacji, bo prowadzący ów wywiad - osoba bardzo znana w świecie dziennikarskim - słynął z tego, że spisany przez niego wywiad rzadko przypominał to, co naprawdę się zdarzyło. Tak było w moim przypadku - wywiad w zasadzie napisałem od nowa. Gdyby autoryzacji nie było, ów dziennikarz być może od dawna nie pracowałby w zawodzie, a przynajmniej nie zajmowałby się robieniem wywiadów.
Dzięki autoryzacji uniknąłem więc tłumaczenia się potem z czegoś, czego nie powiedziałem. Ale dzięki tej samej autoryzacji autor tego wywiadu nadal funkcjonuje w środowisku jako dziennikarz. Bez autoryzacji jego kariera skończyłaby się po 2-3 fatalnych publikacjach.