Białoruś pod rządami Aleksandra Łukaszenki przypomina jedną smutną bajkę. Opowiada o mieszkańcach krainy, którzy powierzali swoje marzenia królowi i natychmiast o nich zapominali. Raz na jakiś czas władca zbierał tłumy poddanych i spełniał marzenia kilku najwierniejszych obywateli. Reszta wracała do swoich obowiązków, codziennej szarej rzeczywistości. Bez marzeń, bez perspektyw.
„Wybory” na Białorusi. Dlaczego nie będzie protestów?
Większość Białorusinów nie ma złudzeń co do tego, że wybory prezydenckie 26 stycznia nie maja nic wspólnego z demokratycznymi wyborami. Wielu miało dość Łukaszenki już po dwóch jego pierwszych kadencjach. Po tym, jak zmienił konstytucję, podporządkował parlament, umożliwił sobie dożywotnie rządy i pozbył się przeciwników politycznych (których zwłok nie odnaleziono do dziś). Gdy po raz trzeci wystawił swoją kandydaturę w 2006 roku, wielu młodych opozycjonistów marzyło o szybkim upadku jego reżimu. Dzisiaj, gdy Łukaszenko wybiera siebie samego po raz siódmy, marzą o tym już ich dzieci. Wielu z nich musiało uciekać za granicę i, być może, już nigdy nie powrócą. Dyktator ukradł marzenia kilku pokoleń swoich rodaków.
Milicyjnymi pałkami i kastetami stłumił przebudzenie Białorusinów w 2020 roku, gdy setki tysięcy ludzi wyszły na ulice swoich miast. Przeciwników skazał na wiele lat łagrów, albo zmusił do ucieczki, zamknął wszystkie niezależne NGO-sy, zlikwidował wolne media. Dzisiaj na Białorusi wszystko, co się rusza, rusza się za zgodą Aleksandra Łukaszenki
Milicyjnymi pałkami i kastetami stłumił przebudzenie Białorusinów w 2020 roku, gdy setki tysięcy ludzi wyszły na ulice swoich miast. Przeciwników skazał na wiele lat łagrów, albo zmusił do ucieczki, zamknął wszystkie niezależne NGO-sy, zlikwidował wolne media. Dzisiaj na Białorusi wszystko, co się rusza, rusza się za zgodą Aleksandra Łukaszenki.
Czytaj więcej
Politycy ustawiali się z nimi do zdjęć i wygłaszali patriotyczne przemowy. A później o nich zapomnieli i zostawili na pastwę losu.