Walczyli o polskość, dziś czują się niepotrzebni. „Na Białorusi pracowałem w marketingu, w Polsce noszę worki”

Politycy ustawiali się z nimi do zdjęć i wygłaszali patriotyczne przemowy. A później o nich zapomnieli i zostawili na pastwę losu.

Publikacja: 23.01.2025 04:30

Polacy z Białorusi po przekroczeniu granicy z Polską raczej nie mają co liczyć na sprawną i szybką p

Polacy z Białorusi po przekroczeniu granicy z Polską raczej nie mają co liczyć na sprawną i szybką pomoc ze strony władz w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości

Foto: Getty Images

– Setki wysłanych CV, kilkanaście rozmów kwalifikacyjnych. Wszystko na nic. Udało mi się jedynie zatrudnić jako magazynier. W międzyczasie zapisałem się na kurs operatora wózka widłowego. Na razie układam worki na palety. Nie mam już do tego zdrowia. Mam 58 lat, a ze mną pracują chłopaki o 20–30 lat młodsi. W Grodnie miałem duże mieszkanie i dom, mam wyższe wykształcenie i pracowałem w marketingu – mówi „Rzeczpospolitej” mężczyzna, który zgłosił się do naszej redakcji w grudniu.

Kim jest? Wieloletnim działaczem, a niegdyś jednym z liderów prześladowanego przez reżim Aleksandra Łukaszenki Związku Polaków na Białorusi (ZPB). Za swoją działalność na rzecz odrodzenia polskości nad Niemnem był odznaczany, spotykał się z czołowymi polskimi politykami. Dzisiaj w wynajmowanym 8-metrowym pokoju na poddaszu domu na obrzeżach Warszawy czuje się już zupełnie niepotrzebny. – I zdradzony – dodaje.

Złoty medal i zdjęcie z Donaldem Tuskiem

Gdy w 2021 roku nasiliły się represje wobec działaczy mniejszości polskiej, nasz rozmówca musiał uciekać z Grodna. Wtedy w aresztach przebywało już kilku działaczy ZPB (w tym Andrzej Poczobut i Andżelika Borys). Jak twierdzi, z Białorusi zdążył uciec „w ostatniej chwili”. – Już wtedy wiedziałem, że represje mnie nie ominą. Na szczęście znajomy milicjant ostrzegł, że też jestem na liście i że niedługo po mnie przyjdą. W przeszłości za swoją działalność już byłem aresztowany, siedziałem 15 dni w areszcie. Na podstawie sfałszowanych zarzutów wszczynano wobec mnie sprawę karną. To wszystko przeżyłem – opowiada. Twierdzi, że obecnie jest poszukiwany przez białoruskie organy bezpieczeństwa. Po tym, jak wyjechał, funkcjonariusze MSW przychodzili do jego mieszkania, wzywali i przesłuchiwali krewnych.

Po wyjeździe z Grodna najpierw pojechał za chlebem do Niemiec, gdzie pracował fizycznie. W lipcu ubiegłego roku postanowił przeprowadzić się na stałe do Warszawy. Polski paszport otrzymał, jeszcze mieszkając na Białorusi, ponad 20 lat temu. Pokazuje swoje zdjęcie, na którym stoi obok Donalda Tuska. Pochodzi z czasów, gdy obecny premier był wicemarszałkiem i kandydował na prezydenta RP. Wtedy polscy politycy jeszcze mogli jeździć do Grodna, by wspierać prześladowanych rodaków.

Czy za swoją 35-letnią działalność na rzecz odrodzenia polskości jestem skazany na ciężkie prace w Polsce? Czy naprawdę nikt nie jest w stanie mi pomóc w znalezieniu lżejszej pracy?

Nasz rozmówca z dumą pokazuje też złoty medal. Otrzymał go z rąk nieżyjącego już prezesa Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” prof. Andrzeja Stelmachowskiego „w podziękowaniu za wytrwałą i ofiarną pracę na rzecz Rodaków na Białorusi”. Przed ucieczką z Białorusi bronił polskich szkół w Grodnie i Wołkowysku przed rusyfikacją, które w dawnej postaci przestały istnieć w 2022 roku. Dzisiaj już niczym się nie różnią od innych rosyjskojęzycznych szkół w państwie Aleksandra Łukaszenki.

Czytaj więcej

Koniec polskich szkół na Białorusi

– Czy za swoją 35-letnią działalność na rzecz odrodzenia polskości jestem skazany na ciężkie prace w Polsce? Czy naprawdę nikt nie jest w stanie mi pomóc w znalezieniu lżejszej pracy? – pyta. Nie umiem mu odpowiedzieć.

„Muszą sobie jakoś radzić”

Jak twierdzi, z prośbą o spotkanie i pomoc w znalezieniu pracy zwracał się do Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, ale nie tylko. Pisał również do Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana Olszewskiego, a nawet do komisji sejmowej i senackiej, które zajmują się sprawami Polonii i Polaków za granicą.

Żaden z prezesów nie znalazł czasu, by ze mną się spotkać – mówi. Przyznaje zaś, że w międzyczasie niewielką jednorazową pomoc finansową otrzymał od jednej niezależnej organizacji pozarządowej, która wciąż jeszcze działa na terenie Białorusi („Rzeczpospolitej” udało się potwierdzić te informacje). Z powodów bezpieczeństwa nie podajemy jej nazwy.

Z pytaniem w tej sprawie zwróciliśmy się do warszawskiej siedziby Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Odpowiedź nadeszła z Białegostoku. Nie bez powodu, bo to tam w 2021 roku powstało Centrum pomocy Polakom z Białorusi, ale też Białorusinom uciekającym przed reżimem w swoim kraju.

Dzisiaj funkcjonuje w dużej mierze dzięki pracy wolontariuszy. W latach 2021–2023 Centrum otrzymało z rezerwy rządowej ponad 2 miliony złotych. Dzięki temu uciekający z Białorusi otrzymywali pomoc w postaci m.in. pokrywania opłat za wynajmowane mieszkania czy zapomóg finansowych – komentuje „Rzeczpospolitej” Anna Kietlińska, prezes podlaskiego oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Jak twierdzi (rozmawialiśmy w grudniu), w 2024 roku takimi środkami stowarzyszenie już nie dysponowało.

Czytaj więcej

Rosja i Zachód wymienią więźniów. Dlaczego na liście nie ma Andrzeja Poczobuta?

– W końcu roku udało się pozyskać nieco ponad 100 tysięcy złotych z Fundacji Solidarności Międzynarodowej. Pieniądze te zostały wydane na zapomogi dla byłych więźniów politycznych na Białorusi. Do Białegostoku w roku 2024 dotarło ponad 200 osób. Tylko część z nich otrzymała wsparcie. Pomagamy też niektórym więźniom politycznym i ich krewnym. W dużej mierze bazujemy na wolontariacie i wsparciu ludzi dobrej woli. Pod koniec roku udało się pozyskać środki pozwalające na utrzymanie biura – tłumaczy.

Naszej rozmówczyni znana jest historia działacza mniejszości polskiej na Białorusi, który zwrócił się do naszej redakcji i poszukuje pomocy w znalezieniu pracy, bo – jak sam twierdzi – nie jest w stanie „dłużej dźwigać worków”.

Znamy na przykład panią, która jest profesorem filozofii, wcześniej wykładała w jednym z uniwersytetów Mińska. Musiała uciekać, a obecnie pracuje w McDonaldzie. Młodzi ludzie, którzy z powodów represji uciekają z Białorusi, łatwiej sobie radzą w Polsce. 

Anna Kietlińska, prezes podlaskiego oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”

– Znamy na przykład panią, która jest profesorem filozofii, wcześniej wykładała na jednym z uniwersytetów Mińska. Musiała uciekać, a obecnie pracuje w McDonaldzie. Młodzi ludzie, którzy z powodów represji uciekają z Białorusi, łatwiej sobie radzą w Polsce. Dziś nie ma systemowego rozwiązania, jak udzielać tym ludziom wsparcia. A my pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przeskoczyć, chociaż wiele problemów tych ludzi udaje się mimo wszystko rozwiązywać – twierdzi Kietlińska.

– Polacy, ale też Białorusini, którzy z powodów represji musieli opuścić Białoruś i znaleźli się w Polsce, muszą sobie jakoś radzić, szukają pracy i na nowo się organizują w naszej polskiej rzeczywistości. Los emigranta nigdy nie był łatwy, doświadczyło tego wielu Polaków pamiętających czasy stanu wojennego, czasy polskiej transformacji po 1990 roku czy dzisiejsi emigranci – dodaje.

Biurokracja i wielka polityka. Kto pomoże uciekającym z Białorusi Polakom?

Odwiedzam siedzibę Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” w centrum Warszawy. Dowiaduje się, że działacz mniejszości polskiej, który znalazł się w trudnej sytuacji, rzeczywiście tam kilkakrotnie pisał. Dlaczego dotychczas nikt nie znalazł dla niego czasu? Szefostwo fundacji tłumaczy, że obecnie „nie mają dotacji” na tego typu cele i żeby pomagać w takich sprawach „muszą zdobyć pieniądze”.

– Do końca 2023 roku fundacja regularnie dostawała od dużych, działających na polskiej giełdzie firm granty na Wschodni Fundusz Dobroczynności (WFD). I jeżeli ktoś się do nas zgłaszał z tego typu potrzebą indywidualną, to zawsze mu pomagaliśmy. Zwłaszcza osobom zasłużonym w podtrzymywaniu polskości i polskiej kultury na Wschodzie – mówi „Rzeczpospolitej” Mikołaj Falkowski, prezes Zarządu Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”. Jak twierdzi, dzięki temu Fundacja mogła pokrywać np. koszty operacji czy zabiegów onkologicznych mieszkających za wschodnią granicą rodaków.

Przez osiem lat musiałem chodzić po korporacyjnych fundacjach i spółkach Skarbu Państwa w poszukiwaniu pieniędzy na tego typu cele.

Mikołaj Falkowski, prezes Zarządu Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”

Twierdzi, że w 2024 roku to się zmieniło i współpraca w tym zakresie z fundacjami spółek Skarbu Państwa była „zdecydowanie mniejsza” niż w poprzednich latach. – Przez osiem lat musiałem chodzić po korporacyjnych fundacjach i spółkach Skarbu Państwa w poszukiwaniu pieniędzy na tego typu cele. Dzięki różnym firmom przeznaczaliśmy te pieniądze w całości na ratowanie ludzi na Litwie, Białorusi i w Ukrainie. Wcześniej w Senacie był fundusz charytatywny i tam tego typu sprawy można było zgłaszać. Od 2020 roku, odkąd pieniądze na Polonię poszły do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (KPRM), takiej możliwości już nie było – konkluduje.

Mówi, że WFD nadal działa, ale dostaje pieniądze wyłącznie na określone projekty, m.in. na pomoc dla powodzian, uchodźców czy imigrantów wojennych.

– Realizujemy pomocowe projekty wspólnie z pierwszą damą i Kancelarią Prezydenta RP. Natomiast w tej chwili nie mamy tam środków na pomaganie osobom przyjeżdżającym z Białorusi, które szukają pracy albo ciężko chorują. Za każdym razem musimy te pieniądze dodatkowo zorganizować w odpowiedzi na konkretne prośby i zgłoszenia napływające do Fundacji – mówi.

„Prawda wszystkich nas zaboli”. Problemy innych działaczy mniejszości polskiej z Białorusi

Nasz rozmówca, który zgłosił się do redakcji, nie jest osamotniony. Udało mi się porozmawiać z kilkoma działaczami mniejszości polskiej na Białorusi, którzy w ostatnich latach musieli poukładać swoje życie w Polsce. W państwie Łukaszenki doświadczyli represji, przeszli przez areszty.

 – Przez pierwsze pół roku jedna organizacja pozarządowa pomagała mi w wynajęciu mieszkania. Dostałam też jednorazową pomoc finansową. I tyle. Później musiałam sobie radzić na różne sposoby. Sprzątałam, ale też opiekowałam się starszą osobą – mówi „Rzeczpospolitej” kobieta, która na Białorusi była nietuzinkową działaczką mniejszości polskiej.

Jeszcze kilka lat temu była zapraszana na ważne uroczystości, wielu polityków ustawiało się z nią do zdjęć. Wtedy temat Białorusi był na czasie. Dzisiaj już nie jest. – Nie narzekam, bo przeszłam przez areszt białoruski. Tego, co tam przeżyłam, nie da się zapomnieć. Teraz jestem w bezpiecznym miejscu, mam polski paszport i to się liczy – dodaje.

Na pamiątkę pozostaną jej fotografię z prezydentem Andrzejem Dudą i premierem Mateuszem Morawieckim. Pochodzą sprzed ponad trzech lat. Czy od tamtej pory któryś polski polityk podniósł słuchawkę i zapytał, czy ma pani pracę i dach nad głową?

Czytaj więcej

Andżelika Borys spotkała się z Andrzejem Poczobutem. Ujawnia szczegóły rozmowy

– Nie – ucina krótko. – Więcej nie powiem, bo prawda wszystkich nas zaboli. Może kiedyś, ale nie teraz – dodaje. Przyznaje, że pomogli jej ludzie dobrej woli i samorząd jednego z polskich miast, który znalazł dla niej nieco ponad 30-metrowe mieszkanie socjalne.

A są też tacy Polacy, którzy po ucieczce z łagru dyktatora odbijają się od muru biurokracji w Polsce. „Rzeczpospolita” poznała historię polskiej rodziny z Białorusi, która musiała uciekać przed reżimem dyktatora. Nie była w stanie nawet umówić się na wizytę, by złożyć wniosek o uznanie za obywateli polskich, a posiadała całą niezbędną dokumentacje i Karty Polaka. Powód? Brak wolnych terminów w elektronicznej kolejce na stronie jednego z urzędów wojewódzkich. I taki komunikat wyskakiwał im od wielu miesięcy. Po pomoc udali się do wysokiej rangi polityków, którzy z nimi też kiedyś ustawiali się do zdjęć. I nic. W tym przypadku również musieli interweniować „ludzie dobrej woli”, a prezydent jednego z polskich miast znalazł dla nich mieszkanie socjalne.

„Musimy podać rękę pomocy i nie chodzi o pieniądze”

– Nie ma tu magicznych rozwiązań. Ale problem jest. Musimy zaopiekować się takimi ludźmi po ich powrocie do Polski, podać im pomocną dłoń. I nie chodzi tu o pieniądze. Trzeba pomóc człowiekowi w znalezieniu godnych warunków życia, ale też odpowiedniej pracy. W sytuacji zapotrzebowania na krajowym rynku na pracowników najbardziej naturalnym jest ich pozyskanie przez stworzenie warunków powrotu naszym rodakom rozsianym po całym świecie. Nie może być tak, że inżynier będzie pracował w magazynie, a bankowiec sprzedawał ryby. Tu potrzeba rozwiązań systemowych, zwłaszcza że skala represji na Białorusi nie maleje, a mieszka tam nadal wielu naszych rodaków – mówi „Rzeczpospolitej” Edgard Czesław Skarżyński, prezes Fundacji Polonia Union, który swoimi staraniami doprowadził do zmian regulacji ustawowych w zakresie trybu odzyskania obywatelstwa polskiego.

W sytuacji zapotrzebowania na krajowym rynku pracy na pracowników najbardziej naturalnym jest pozyskanie ich poprzez stworzenie warunków powrotu naszym rodakom rozsianym po całym świecie. Nie może być tak, że inżynier będzie pracował na magazynie, a bankowiec sprzedawał ryby. Tu potrzeba rozwiązań systemowym, zwłaszcza że skala represji na Białorusi nie maleje, a mieszka tam nadal wielu naszych rodaków.

Edgard Czesław Skarżyński, prezes Fundacji Polonia Union

W konsekwencji od 2012 roku w polskim prawie pojawiła się możliwość uznania za obywatela polskiego oraz przywrócenia obywatelstwa polskiego osobom pochodzenia polskiego zgodnie z obowiązującą konstytucyjną zasadą prawa krwi. – To ma znaczący wpływ na losy blisko 20 mln naszych rodaków mieszkających poza granicami kraju – twierdzi Skarżyński.

Sam od ponad 20 lat mieszka w Polsce. Tak samo jak nasi rozmówcy, pochodzi z Grodna. Jego dziadek Stanisław Skarżyński był uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej i obrońcą Grodna w 1939 roku, kawalerem Orderu Wojennego Virtuti Militari.

Kto jest bardziej zasłużony dla polskości?

Czy takie rozwiązania systemowe są możliwe? Mikołaj Falkowski uważa, że tak. – Państwo polskie nadal, mimo wielu apeli i z naszej strony, i Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” czy Caritasu, nie wypracowało trwałej, systematycznej architektury środków polonijnych, które byłyby przeznaczone również dla osób zasłużonych dla polskości na Wschodzie. Chodzi o wsparcie w indywidualnych przypadkach, możliwe do realizacji przez cały rok, w odpowiedzi na konkretne sytuacje losowe. Myślę, że to jest bardzo potrzebne – mówi. – Ale nawet gdyby taki system utworzono, byłaby wśród nas, Polaków, dyskusja o tym, kto jest bardziej zasłużony dla polskości – dodaje.

Czytaj więcej

Rusłan Szoszyn: Andrzej Poczobut. Symbol naszej niemocy

Wszyscy rozmówcy, których dotyczy problem, zastrzegają anonimowość. Mają krewnych na Białorusi i twierdzą, że każde „nieostrożne” słowo może skierować na nich rozpędzoną maszynę represji. Zwłaszcza że od czterech lat w kazamatach dyktatora przebywa Andrzej Poczobut i na nic się zdały wszystkie dotychczasowe próby jego uwolnienia.

– Setki wysłanych CV, kilkanaście rozmów kwalifikacyjnych. Wszystko na nic. Udało mi się jedynie zatrudnić jako magazynier. W międzyczasie zapisałem się na kurs operatora wózka widłowego. Na razie układam worki na palety. Nie mam już do tego zdrowia. Mam 58 lat, a ze mną pracują chłopaki o 20–30 lat młodsi. W Grodnie miałem duże mieszkanie i dom, mam wyższe wykształcenie i pracowałem w marketingu – mówi „Rzeczpospolitej” mężczyzna, który zgłosił się do naszej redakcji w grudniu.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Olaf Scholz przeciwko wszystkim
Materiał Promocyjny
Suzuki e VITARA jest w pełni elektryczna
Polityka
Jak zakończyć najazd Putina na Ukrainę? Trump traci cierpliwość
Polityka
Ruszyła polityka deportacyjna Donalda Trumpa. Władzom miast i stanów grożą kary
Polityka
Czystka w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego USA. Ma realizować program "America First"
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Polityka
Donalda Tuska wizja wielkiej Europy
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego