Święte oburzenie dziennikarzy TV Republika i polityków PiS w związku ze spotkaniem dyrektora generalnego TVP Tomasza Syguta, Adama Michnika i dziennikarzy TVP z politykami KO w warszawskiej restauracji mogłoby być godnym uznania dbaniem o transparentność na linii media–władza w Polsce. Ale nie jest.
PiS oburza się na to, co samo robiło, i robi to, na co się oburzało
Jest bowiem jedno małe „ale”. Mówimy o środowisku, które sprawiło, że – cytując klasyka – przez osiem lat Polki i Polacy oglądali telewizje rządową z przekazem propagandowym o subtelności zbliżonej do tej z powojennych plakatów o olbrzymie i „zaplutym karle reakcji”. Wszyscy pamiętamy wyszukane pytania w rodzaju, „co zrobić, żeby to pan wygrał”, zadawane urzędującemu prezydentowi Andrzejowi Dudzie, doklejanie Donalda Tuska mówiącego „für Deutschland” do niemal każdego materiału, czy słynne paski grozy, którymi opozycja była okładana niczym pałką przez całą dobę. A wszystko to firmował rzucony na odcinek propagandy polityk, czyli Jacek Kurski. Wszystko to sprawia, że występowanie dziś przez bohaterów tamtych wydarzeń w roli arbitrów elegancji jest problematyczne.
Podobne zjawisko obserwujemy przy okazji sprawy Marcina Romanowskiego. Po tym jak przez osiem lat słyszeliśmy, że polskie sprawy załatwia się w Polsce, a kto przenosi je na forum międzynarodowe ten zdrajca i Targowica, nagle się okazuje, że jednak można to robić. Ba, nawet trzeba, jeśli w kraju źle się dzieje. Wystarczyło zamienić się miejscami z opozycją i nagle kwestionowanie decyzji polskiego sądu przy wsparciu zagranicy jest w bardzo dobrym guście. Ot, polityczna teoria względności.
Czytaj więcej
Premier Donald Tusk poinformował, że usłyszał od premiera Węgier Viktora Orbána powód udzielenia azylu politycznego posłowi PiS Marcinowi Romanowskiemu.