W dzisiejszej „Rzeczpospolitej” Rusłan Szoszyn opisuje historie czołowych przedstawicieli mniejszości polskiej z Białorusi. Prześladowani tam za polskość, za działalność – w objętym represjami przez wiecznego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę – Związku Polaków na Białorusi. Przez chwilę fetowani tutaj – obwieszani medalami, pozujący do zdjęć z uśmiechniętymi ważnymi politykami z Polski.
Potem, niemal w chwilę po opuszczeniu Białorusi, w czym polskie władze im pomagały lub przynajmniej kibicowały – zapomniani, szukający pracy albo dźwigający worki.
Nie wszystkim potrzebującym można pomóc, zwłaszcza w dłuższej perspektywie
Z jednej strony można powiedzieć: tyle jest zła na świecie, wszystkim dotkniętym nie da się pomóc. Tylu prześladowanych przemyka przed naszymi oczami – widzimy ich w gabinetach polityków, słyszymy w mediach relacjonujących najbardziej dramatyczne wydarzenia w ich życiu. To Polacy, ludzie polskiego pochodzenia i jeszcze dużo większa grupa przedstawicieli wielu innych narodowości. Jest fala zainteresowania ofiarami reżimu Łukaszenki, potem ofiarami wojny prowadzonej przez Putina. Są i inne wojny, jest wiele krajów, w których życie jest nieznośne, a niektórym grozi tam śmierć.
Czytaj więcej
Politycy ustawiali się z nimi do zdjęć i wygłaszali patriotyczne przemowy. A później o nich zapomnieli i zostawili na pastwę losu.
Wszystkim nie można pomóc. Tak szczerze to niewielu można, zwłaszcza w dłuższej perspektywie. Pomoc często jest jednorazowa, właściwie symboliczna – w momencie gdy ofiary represji i wojen pojawiają się przed naszymi oczami jako medialna i polityczna nowość.